Nie jestem kinomanem. Rzekł bym, że nie bardzo ciągnie mnie do oglądania czegokolwiek. Nie biegam po kinach chcąc obejrzeć kolejny, super-wypaśny hit, który na zachodzie bije rankingi popularności.
A jednak czasem – z reguły przypadkiem – udaje mi się obejrzeć coś ambitnego. Może zdecydowanie odbiegającego od krzykliwych amerykańskich produkcji, ale za to takiego, z którego mogę wynieść dużo dla siebie.
Ostatnio, jedząc kolację natknąłem się na film prezentowany w cyklu „Kocham Kino”. Nie pamiętam tytułu obrazu, lecz fabuła oparta była na relacjach biednej, azjatyckiej rodziny. Skrótowo chodziło o to, że małej dziewczynce wsiąkły jej buciki (okropne, zniszczone buciory). Prawdopodobnie jej brat (mały berbeć z wiecznie wiszącym do pasa gilem) wyrzucił je do studni (nie mogę sprecyzować, bo nie widziałem początku filmu). Tak czy owak dziewczynka została bez obuwia i tu zaczyna się problem.
Przez wzgląd na fakt, że rodzice byli zdecydowanie konserwatywni, a wychowanie przebiegało w dość surowej atmosferze, dzieci postanowiły wykombinować tak, żeby 'starzy’ nie dowiedzieli się o niczym. Stąd też chłopak pożyczał dziewczynce co rano swoje śmierdzące, podarte trampki, a ona jak kaczka człapała w nich do szkoły. Kiedy zajęcia się kończyły, biegła na złamanie karku spowrotem do domu, żeby teraz brat mógł udać się na zajęcia.
Dlaczego pamiętam ten obraz? Przede wszystkim nie był banalny. Pozbawiony jakichkolwiek efektów specjalnych, trochę przerysowany i manieryczny, ale jakoś tak ciepło rodzinny. Również tragiczny.
Wyobraźcie sobie, że chłopak dowiedział się, że nagrodą za trzecie miejsce w okręgowej olimpiadzie sportowej jest para nowych, sportowych butów. Pomyślał, że koniecznie musi zająć trzecią pozycję i kiedy trafi do mety prawdopodobnie uda mu się wymienić nagrodę na inną parę butrów, która była by właściwa do noszenia przez siostrę.
Ja sam byłem przekonany, że podczas tych zawodów (bieg na odcinku kilkunastu kilometrów) stanie się jakaś tragedia, coś się zdarzy (to dziecko było wyjątkowo flegmatyczne i wyglądało jak anemik), ale nie… Chłopak cało dobiegł do mety.
Dobiegł… Jako pierwszy…
Można o tym pomyśleć…