Co w końcu z tą muzyką?

Artyści twierdzą, że muzykowanie to coś, co kochają robić, że to ich życie. Za wszelką cenę unikają publicznych rozmów o pieniądzach, podczas, gdy tak naprawdę muzyka jest towarem. I to – wbrew pozorom – całkiem chodliwym.

W przeciwieństwie do przeciętnego Kowalskiego, Artysta nie śpieszy się każdego dnia, o szóstej do pracy. Nie martwi się też raczej, że znowu szef na niego nawrzeszczy, że poleci po premii, że znowu będzie musiał odbębniać nadgodziny, za które i tak nie dostanie zapłaty. Można uznać, że jest sobie sterem i okrętem. Teoretycznie fajna sprawa…

Ale też – z drugiej strony – Artysta musi mieć kasę. Czego by nie mówić, jakby się nie starać ukrywać przyziemnej sfery artystycznego życia – do baku coś trzeba wlać, styliście i fryzjerowi czymś zapłacić, a i dzieciaki nakarmić, albo za coś posłać do szkoły. Czy to nie wygląda śmiesznie? Pudelkowiczom wydaje się, że jedna czy druga persona żywi się energią z kosmosu i życie spędza na gwiazdorzeniu i spełnianiu zachcianek. A tu proszę: niespodzianka. Uznajmy więc, że to, co robi, dla Artysty jest pracą (powiedziałbym, że ciężką).

Artysta – muzyk, gra, śpiewa, lub robi te dwie rzeczy jednocześnie. Można porównać go do samofinansującej się fabryki. Wiadomo – jeśli fabryka ma przestój – nie przynosi dochodu. Jeśli działa – dochód płynie węższym lub szerszym strumieniem.

Produktem podstawowym i silnikiem jest muzyka. Artysta – nośnikiem promocji produktu. Przykład? Proszę bardzo.

Artysta nagrał płytę, więc ma do sprzedania towar. Aby sprzedać towar, potrzebna jest jego promocja, a w przypadku muzyki promotorem jest sam Artysta. Stąd też przy premierze płyty odbywają się jej podpisywania, wywiady radiowe i telewizyjne, kręcone są klipy, a przede wszystkim rozpoczyna się promocyjny okres koncertowy. Łatwo wyobrazić sobie, że bez udziału „nośnika promocyjnego” nic nie trzymałoby się kupy, prawda?

Teoretycznie im większe jest nasilenie działań, których celem jest sprzedaż towaru – muzyki, tym większy powinien być feedback. Niestety bardzo często okazuje się, że rezultat wielotygodniowej pracy jest mierny. Czasem fakt ten wynika z zaniedbań i błędów popełnionych w trakcie, czasem z przyczyn niezależnych. Jeśli Artysta jest niekontraktowy, do sprzedaży musi się dobrze przygotować.

W przypadku Artystów kontaktowych w sprzedaży wyręcza ich wytwórnia. To ona odpowiedzialna jest za politykę cenową, za dystrybucję, za część działań promocyjnych (np. za drogie spoty radiowe i telewizyjne pojawiające się czasem w mediach). Tyle tylko, że jak się okazuje, wytwórnia nie robi niczego bezinteresownie.

Artysta w kontrakcie zapewniony ma procent od sprzedaży pojedynczego egzemplarza płyty. Zależnie od Artysty, jego marki, wysokość ta wynosi obecnie od 5 do 30% sprzedanych egzemplarzy. Jakieś 10% nakładu stanowią tzw. egzemplarze promocyjne. Są to nośniki, które można wygrać w konkursach organizowanych w mediach, lub otrzymać od Artysty w prezencie, np. podczas spotkania po koncercie. Oprócz tego wytwórnia pobiera jeszcze ok. 1/4 ceny egzemplarza nośnika na tzw. wytworzenie opakowania. W koszt ten wliczone są np. należności dla grafików za wytworzenie książeczki, koszta nadruku na krążku.

Bardzo często Artysta kontraktowy otrzymuje zaliczkę na produkcję płyty. W koszt ten wpisane jest wynajęcie studia, zapłata dla realizatora, ekipy technicznej, muzyków sesyjnych, itd. To co zostanie z zaliczki traktowane jest jako wynagrodzenie Artysty, z którego dofinansowuje się produkcję klipów, organizację koncertów, etc.

Problem zaczyna się w momencie sprzedaży towaru. Najpierw wszystkie gwarantowane Artyście zyski ze sprzedaży odliczane są na spłatę przekazanej wcześniej zaliczki, dopiero później zyski przekazywane są proporcjonalnie. Łatwo sobie wyobrazić, co się dzieje w momencie gorzej sprzedanego nakładu… Jednym słowem – dla Artysty jest to iście Hamletowskie być albo nie być i kilka miesięcy wyciętych z życiorysu, a dla wytwórni taki tam ryzyk fizyk…

Czy to nie jest więc tak, że właśnie dlatego Artyści kontraktowi podnoszą wielkie larum odnośnie piractwa internetowego? Czy nie jest tak, że właśnie dlatego istnieje tzw. „polska cena”, choć wytwórnie tłumaczą, że to ukłon w stronę klienta? Jakoś niespecjalnie słyszałem, żeby „wolni” Artyści winą za słabą sprzedaż obarczali piratów. W końcu najwyraźniej w tym chaosie wszyscy „wielcy” zapomnieli, że mamy XXI wiek, a w dobie internetu…

Wg IFFPI, cyfrowe kanały dystrybucji stanowiły w ubiegłym roku 29% globalnych dochodów przemysłu muzycznego, w porównaniu z 25 % w 2009 roku. Wzrost ten w 2010 roku był zauważalny przede wszystkim w Europie (o prawie 20%). Odnotowano również znaczący wzrost sprzedaży cyfrowych albumów na najważniejszych rynkach muzycznych (o 29 % w Wielkiej Brytanii, 43 % we Francji i 13 % w USA).

Co z tego wszystkiego zyskuje Artysta? Prawdopodobnie wyłącznie ból głowy, choć i tak większość twierdzi, że muzyka to nie towar, a w ogóle wszystko jest w porządku i pod kontrolą.

Drodzy Artyści, czas chyba zmienić poglądy. Skoro nawet w związku ze zmianą przepisów o podatku VAT od 1 kwietnia 2011 roku organizacje zbiorowego zarządzania zobligowane zostały do pobierania wynagrodzeń dla artystów z uwzględnieniem 23%-owego podatku VAT – to musi to oznaczać, że jesteście jedną, wielką fabryką muzyczną, a muzyka to – bądź co bądź ekskluzywny, ale zawsze – towar, prawda?