Szołbizowe analogie

Od wielu lat przyglądam się krajowemu rynkowi muzycznemu. Analizuję pracę managamentów, aktywność artystów. I stwierdzam, że z roku na rok jest coraz gorzej.

W Stanach Zjednoczonych Michael Jackson, Diana Ross czy Madonna są wpisani niemalże w symbol narodowej flagi. W Polsce… No właśnie. Czy da się jakiegoś artystę uznać za muzyczny symbol narodu? Maryla Rodowicz? Edyta Górniak? Natalia Kukulska? Bez przesady…

Przez analogię zauważyłem dzisiaj pewną rzecz. Czy zwróciliście uwagę na twarze Polskich artystów, kiedy śpiewają? Powaga jest tak wielka, że aż przerażająca. Przychodzi mi na myśl, że jest to jak u Kowalskiego, który co rano budzi się o szóstej i stwierdza, że „znowu musi iść do tej pieprzonej roboty”. Dosłownie kara za niewiadomo jakie grzechy. Zero zabawy formą, przekazem, dźwiękiem. Wyłącznie powaga. Prawdopodobnie przez pryzmat rozterek „no bo co ludzie powiedzą”.

A wystarczy odwołać się choćby do wspomnianej Diany Ross. Obejrzyjcie materiał i oceńcie sami, czy to nie jest po prostu fenomenalne? To totalna spontaniczna radość! Z tego, że się żyje, że w życiu robi się to, co kocha się robić, że ma się wokół siebie ludzi, a nie wielbłądy na Saharze. Nie ważne są dźwięki przelatujące czasem przez sekundę poza skalą, nie ważne jest zdarte gardło. Czy nie dlatego choćby kocha się Dianę Ross?

Debatuję ostatnio z Przyjaciółką na temat narzędzi wspierających managament. Uświadamiam jej z całą stanowczością, że w Polsce ze swoimi „procedurami”, zasadami promocji zatrzymaliśmy się w XX wieku.

No bo przecież jak można nie korzystać z narzędzi, które daje technika? Albo jak można serwować fanom artysty jego oficjalny serwis, który jest kompletnie nieatrakcyjny wizualnie, okrojony z jakichkolwiek zasad usability, accessibility, a do tego od strony technicznej posiada same błędy, a od strony aktualizacji w większości przypadków głupio brzmiące newsy i materiały multimedialne pozgrywane z telewizji. A gdzie makin’ ofy? A gdzie vlogi? A gdzie konkursy z nagrodami, w których można wygrać płytę artysty z autografem, albo koszulkę promocyjną?

Boże kochany, odrobinę kreatywności!!!

Popularni artyści uczestniczą w profesjonalnych sesjach zdjęciowych. Czy w oparciu o te materiały tak trudno jest np. zlecić komuś zrobienie tapet na pulpit w komputerze, albo wygaszacz ekranu z galerią zdjęć?

Wracając do sedna: grzechem jest fakt, że planując promocję, managamenty kompletnie pomijają rynek internetowych stacji radiowych i – niezależnie od ich wielkości – siłę rażenia jaką posiadają. Szacunkowo w Polsce istnieje ok. 6000 stacji internetowych. Tylko 30% z nich posiada wszystkie potrzebne do działania umowy licencyjne zawarte bądź to z krajowymi OZZ’ami, bądź ich zagranicznymi odpowiednikami. Średnio codziennie otwierają się 3 nowe stacje, a co trzy dni zamyka się ich 10. Rotacja jest więc bardzo duża. Ale czy przeszkadza?

Stacje internetowe posiadają swoje portale informacyjne. To właśnie na nich publikowane są choćby informacje na temat nowych singli, i wielkich comebacków artystów. Czy właśnie nie o to chodzi, żeby internaucie dać informację? A czy nie jest tak, że wieści opublikowane w punkcie A za pomocą kanałów RSS, za pomocą dozwolonego prawa cytatu nie przenoszą się dalej?

Z założenia Polskie wytwórnie nie supportują internetowych stacji radiowych (a przynajmniej nieustannie jest z tym duży problem). Dlatego tez legalni nadawcy ściągają utwór z dowolnego miejsca w sieci. W ten sposób jakakolwiek wiedza wytwóni, managamentu, artysty na temat tego, gdzie „chodzi” utwór jest niekompletna. A i sama stacja internetowa nie otrzymując pakietó informacyjnych i wsparcia często poza graniem utworu (bo wszyscy grają) nie podaje ani jego tytułu, ani nazwiska wykonawcy, że już o jakichkolwiek informacjach o płycie nie wspomnę.

Inną kwestią jest współpraca managamentów ze stacjami naziemnymi. To jest dopiero akcja! Trzeba wysłać na przykład singla do promocji, a okazuje się, że baza szefów muzycznych nie istnieje! Zaczyna się wtedy mozolne przekopywanie internetu w poszukiwaniu jakichkolwiek namiarów, podczas gdy ISTNIEJĄ w Polskim internecie miejsca, gdzie CAŁĄ branża jest dostępna.

Z takich „udogodnień” z założenia się nie korzysta. A skutek jest taki, że całą branża skarży się, że internauci kradną, przez co dany artysta nie ma czego do gara włożyć. Jak dla mnie żenujące.

Pamiętam, że kiedyś testowaliśmy pierwszego wirtualnego singla. Zasada była prosta: publikujemy zawartość singla do pobrania z rozbiciem na tracki, tworzymy noty prasowe i całość dystrybuujemy do zaprzyjaźnionych stacji radiowych. Skutek był taki, że „Starą sukienkę” Agaty Werner grano zarówno w Polsce jak i Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych (radia polonijne), a zawartość singla przez pierwsze dwa tygodnie monitorowanej promocji została pobrana w ilości 18000! Można? Jasne, że można. Trzeba tylko chcieć.

Z drugiej strony – żeby nie było – artyści też mają swoje za uszami. Normą w amerykańskich telewizjach śniadaniowych oraz pasmach talk-show są występy live artystów. Dlaczego u nas wielkie nazwiska albo nie śpiewają wcale, albo lecą z playbacku stojąc na scenie jakby połknęli kij od szczotki? Dlaczego na mniej znanych artystach u Wojewódzkiego na przykład puszcza się napisy końcowe? To ma być promocja? Panie i Panowie: jak kształtować szacunek dla siebie i swojego repertuaru wśród publiczności, kiedy nie ma się go do samego siebie?

Na przykład Kukulska – muzycznie odbyła długą podróż, śpiewa fenomenalnie. Na koncie kilka płyt z czego przynajmniej dwie ostatnie leżą i kwiczą w rankingu Oficjalnej Listy Sprzedaży ZPAV. Dlaczego?

Magda Gessler mówiła nie raz, że wszystko można sprzedać, jeśli opiera się na prawdzie. Jeśli uznać, że choćby niezła płyta „Comix” ten prawdziwy feel posiada, to gdzie tkwi problem? Bardzo prosta odpowiedź: w managamencie i promocji!

Do przeszłości należą już czasy, w których powiesiło się klip Britney Spears na You Tube i znakomita większość męskiej części populacji lizała ekran widząc artystkę w podkolanówkach. Teraz ze względu na nadmiar żaden klip nie budzi już większych emocji. A muzyka?

Według danych IFFPI za 2010 rok, sprzedaż muzyki ogółem na świecie spadła o kilka procent. Jednocześnie sprzedaż muzyki w formacie cyfrowym zwiększyła się o kilka procent i nadal utrzymuje tendencje wzrostowe. Tylko, co tak naprawdę sprzedaje się w internetowych sklepach muzycznych? To, co akurat promuje wytwórnia w mediach.

Średnio na jeden album wykonawcy składa się 10 kompozycji. Wszystkie dostępne są pojedyńczo w sprzedaży internetowej. Niestety w większości przypadków z całej paczki sprzedają się wyłącznie 3 utwory singlowe, ograne w radio i telewizji do wyrzygania. Dlaczego? Bo ludzie to znają, kojarzą z określonymi wydarzeniami, momentami, potrafią zanucić.

Można tak opowiadać w nieskończoność. Tylko, że tak po cichu myślę sobie „weźcie się w końcu do roboty, zamiast nawijać głupiemu makaron na uszy”.

Mam mocne postanowienie dołożyć swoją cegiełkę do tego bajzlu. Niedługo.