Lubię zapach późnego lata, kiedy nieśpiesznie udaję się do pracy. To coś jakby samooczyszczenie przed nadciągającym, trudnym dniem. Mam wrażenie, że świat jest cudowny, że ludzie się uśmiechają nie mając żadnych problemów. Wiem, wiem – złudne wrażenie. Ale to takie przy…
Urwałem myśl w pół słowa, bo pod biurem widać jakieś zamieszanie. Kilkoro gapiów, Aśka załamująca ręce i Grześ klepiący ją po plecach. Udławiła się, czy jak?
– Czołem! – wrzasnąłem na powitanie.
Zbiorowisko jak na komendę odwróciło w moim kierunku głowy.
– Jak dobrze, że jesteś! – Aśka rzuciła się w moim kierunku – Zobacz! Tam coś jest!
– Gdzie? – zapytałem ostrożnie. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że Aśka mnie wkręca.
– No patrz! – pokazała palcem.
Drzwi do budynku były otwarte. Drzwi do piwnic również. W środku panował kompletny mrok.
– Przecież tam poza smrodem niczego nie ma – stwierdziłem.
– Ależ jest, jest! Idź tam! – Grześ popchnął mnie lekko w kierunku „otchłani”. Spojrzałem pytająco na Aśkę.
– O nie! – wyjąkała – Ja tam nie pójdę, bo się boję! Zresztą to powinni załatwiać faceci!
Aśka schowała się za plecami Grzesia. Nie pozostawało nic innego jak wejść do środka i zbadać całą sytuację. Na samą myśl przebywania z niezidentyfikowaną istotą w jednym pomieszczeniu zrobiło mi się gorąco. Do tego jeszcze ten dziwny zapach. Coś jak tania woda kolońska pomieszana z…
– Aaaaa! – rozległo się nagle. Wydawało mi się, że coś znalazło się pod moją stopą. Towarzyszący temu odgłos był niczym charczenie jakiegoś potwora. Plecy momentalnie oblał mi zimny pot. W panice rzuciłem się do wyjścia.
– I co? I co? – zapytała Aśka.
– Ja tam więcej nie pójdę! – oznajmiłem szczękając zębami.
– Ale co, jest, czy nie ma? – Grześ nie dawał za wygraną.
– Idź i sam się przekonaj!
Grześ nie przychodził. Z minuty na minutę sprawa wydawała się być coraz bardziej poważna. Podczas gdy Aśka niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, ludzie zaczęli spekulować.
– A może Grześka zagryzł szczur? – rzuciła znienacka Aśka.
– Jaki szczur? Co ty mówisz? – zdziwiłem się.
– Wiesz, bo oglądałam na Discovery taki program, że jak są szczury, to one mogą urastać do bardzo dużych rozmiarów! I mogą nawet zjeść kota. A Grześ wcale nie jest duży, i…
Tyradę słów Aśki przerwał Grześ.
– To się nawet na serwis lokalny nie nadaje! – sapnął.
– Ale co?! Mów! – zażądała Aśka.
– Mów, mów! – przyłączyłem się ochoczo.
– Tam leży jakiś facet. Żyje, ale chyba jest „nagrzany”.
– No to faktycznie newsa mieć nie będziemy – posmutniała wyraźnie Aśka.
– Słuchajcie, ale trzeba chyba wezwać pogotowie – zacząłem – Albo chociaż straż pożarną! Co będzie jak mu się coś stanie i później jego duch będzie nas straszył w „otchłani”? Czekaj, jaki to był numer?
***
Zdumiewające. Przyjechały wszystkie służby. Sanitariusze nieśpiesznie wyciągnęli faceta na chodnik przed budynkiem. Widać było, że zdążył już zmarnować sobie życie. Na oko mógł mieć najwyżej 30 lat. Co on tam robił? Jak się tam dostał? Jak się nazywa? Kim jest? Jak mu pomóc? Pytania mnożą się w nieskończoność. Pytania bez odpowiedzi…
Jakie znaczenie ma w obliczu tej sytuacji fakt, że dwa serwisy pod rząd nie wyszły? Kogo to obchodzi? Może facet przeżył jakąś tragedię? Takie „nic, tylko się zapić na amen”? Co by się stało, gdyby mnie zdarzyła się taka sytuacja? Podniósłbym się? A może nie warto się nawet nad tym zastanawiać? Pewnie nawet już go więcej nie zobaczę… Zaraz…
Aśka wymachiwała rękoma przed moimi oczami. Fakt, zamyśliłem się.
– Co jest? – zapytałem.
– On siedzi na dole!
– Kto?
– No, ten facet! – Aśka nie mogła powstrzymać podekscytowania.
– Ale gdzie „na dole”?
– No, pod wejściem! Na chodniku!
Zerwałem się na równe nogi.
– Dzwoń do Urzędu Miasta i pytaj, jak mu pomóc! – rzuciłem szybko wybiegając z pokoju. Zdążyłem tylko zobaczyć Aśkę stojącą z otwartą buzią, tak jakby zawiesił jej się system.
Faktycznie. Facet siedział na chodniku, oparty o mur budynku. Wyglądał jakby spał. Kto go tu zostawił?! Potrząsnąłem go lekko za ramię. Bez skutku.
– Proszę pana… – zacząłem.
Facet się nie ruszał. Pomyślałem nagle, że może dopiero teraz umarł i oskarżą mnie, że coś mu zrobiłem. Zmroziło mnie. Rzuciłem się w ucieczce na piętro. Zdyszany wpadłem do pokoju.
– To szczyt wszystkiego! Łaski bez! – wrzeszczała Aśka, po czym rzuciła słuchawkę na widełki – Ty wiesz, co to babsko mi powiedziało?
– No?
– Że oni się tym nie zajmują, że facet powinien iść na odwyk.
– No to akurat prawda.
– Ale ona była okropnie niemiła! Zapytałam się jej, kto ma go skierować na ten odwyk, skoro nawet nie wiadomo kto to jest, a ona na to „jak go pani nie zna, to co się pani tak interesuje”? Kumasz?
Myśleć, myśleć… Co zrobić w tej sytuacji…
– Ty, a może zadzwoń do jakiegoś księdza?
– Pffff – spięła się Aśka – Jak trwoga to do Boga? Niech Państwo coś z tym zrobi. Przecież on jest chyba Polakiem?
– Wygląda. Ale co, że niby ksiądz to źle?
– No nie, ale jak ksiądz zobaczy, że facet jest pijany, to mu nie pomoże. Jeszcze rzuci na niego jakąś klątwę i dopiero wtedy będzie… Zresztą, czekaj. Idę go obejrzeć.
Gdzie zadzwonić… Do kogo się zwrócić? Myśleć… Myśleć…
Zacząłem szukać informacji w internecie. Kiedy zdążyłem znaleźć informacje o „Ośrodku Pomocy Społecznej”, Aśka wróciła z impetem.
– On mruga oczami! – oznajmiła z zadowoleniem w głosie.
– Że niby ten facet?
– No! Rozmawiałam z nim nawet!
– Jak to? I co? I co ci powiedział?
– Że ukradli mu wózek!
Zdębiałem. Wózek? Jaki wózek? W pośpiechu zbiegłem na dół. Facet był w pełni przytomny. Na mój widok skrzywił się w bezzębnym uśmiechu.
– Proszę pana – zacząłem – Może mi pan powiedzieć, jak się pan nazywa i dlaczego pan leżał w naszej piwnicy?
Facet przestał się uśmiechać.
– Ukradli mi wózek.
– Jaki wózek?
– Inwalidzki.
– Ukradli? Znaczy kto?
W tym miejscu zaczęła się przerażająca historia. Facet jest niepełnosprawny i do tego ma raka. Ponieważ to ostatnie stadium choroby, bierze „Tramal” (taki silny środek przeciwbólowy), bo łatwiej go aplikować (No tak! Dlatego wyglądał jak pijany!). Już dawno rodzina wyrzuciła go na bruk, bo „po co robić sobie kłopot”? A facet na wózku jeździ sobie to tu, to tam. Dzień i noc. Na „Tramalu”.
– I jak mnie trzepło w łeb, to musi spadłem z wózka. Jak się obudziłem, to wózka już nie było. Leżał żem na chodniku.
– I co było dalej? – zapytałem ogromnie przejęty.
– Jak naszły deszcze, to wczołgłem się pod tą klatkę. A później do piwnicy, bo musi ktoś zostawił drzwi otworem.
Wszystko nagle stało się jasne i proste. W ciągu kilku minut Aśka znalazła tani, używany wózek na Allegro, a Grześ pojechał go odebrać. Mnie – o dziwo bez trudu – udało się załatwić miejsce w pobliskim hospicjum. Wystarczyło chcieć. Płakaliśmy nawet trochę, kiedy „nasz” facet machał nam ręką z okna. Zmarł kilka tygodni później. Choć nie było zupełnie słychać o nim na zewnątrz, był naszym „prywatnym newsem numer 1”…
Idąc co rano do pracy, z nieśmiałym uśmiechem wciągam w nozdrza zapach kończącego się lata. Wszystko wydaje się piękne i proste. Wystarczyło raz spróbować pomóc komuś zmienić jego życie, wetknąć palec między drzwi. To lepsze, niż najlepszy narkotyk. Chce się żyć.