Ostatni czas nie tylko zawodowo, bo i prywatnie – obfity jest w zdumiewające zwroty wydarzeń i nieprzewidywalne sytuacje. Powiem szczerze: chwilami chce mi się płakać z bezsilności, ale robię wszystko co mogę, żeby hamować emocje.
Nauczyłem się, że emocje są złym doradcą. Zwłaszcza decyzje podejmowane pod ich wpływem są zwykle nieprawidłowe. W emocjach trudno zebrać myśli, w emocjach źle się myśli, aż nie czuję, że rymuję. Nie zaryzykowałbym jednak stwierdzenia, że emocje są czymś złym z natury.
Kiedyś płakałem niemalże na zawołanie, chciałem nawet iść do lekarza, żeby zbadać, czy nie mam zamiast mózgu niekończącego się cieku wodnego. Uznałem wówczas jednak, że każde źródło kiedyś w końcu wyschnie i temat zostawiłem samemu sobie. A później okazało się, że mam depresję i antydepresanty – jak ściera z mikrofibry – załatwiły sprawę. Oceany wody przestały wypływać z moich oczu.
W międzyczasie przyszła dorosłość. Myślę, że dorosłem późno, ale za to jak! Przyjaciółka mówi, że jestem nazbyt kategoryczny, że może nie mam wielkich oratorskich skill’ów mogących porwać tłumy, ale słowo pisane przeze mnie potrafi ludzi wysadzać w powietrze. Emocjonalnie. Wolę nie sprawdzać. Wierzę Jej, że tak jest. Nie lubię sprowadzać ludzi do poziomu latryny i staram się bardzo tego nie robić, uważając, że jestem im równy. I że tak jak ja, oni również mają prawo popełniać błędy.
Znam wagę słowa, dlatego staram się nim nie szafować. Szafowanie słowem nie uzdrawia napiętej sytuacji, ani jej nie stabilizuje. Wręcz przeciwnie. Bywa, że w spornych sytuacjach zaczyna się bitwa na słowa, pozbawiona rzeczowych argumentów i przypominająca walenie słowem po ryju.
W ostatnich dniach cedzę słowa przez zęby. Prywatnie i zawodowo szukam odpowiednich słów, oddających powagę rzeczywistości. Zastanawiam się choćby, jak wyartykułować niedobrą prawdę, potencjalny, negatywny rozwój sytuacji tak, żeby nie przerazić niepełnosprawnej Przyjaciółki, ale zmotywować ją do działania we własnej sprawie. W tych działaniach czuję jakbym odbijał się od ściany, choć w szukaniu argumentacji, szpital wydaje mi się niezmiennie właściwym miejscem do leczenia ludzi chorych, o czym w kontekście Mamy Przyjaciółki ona sama nie chce pamiętać.
A przecież mam swoje życie, nie mogę żyć cudzym. Mogę pomóc incydentalnie, zaangażować się na krótki czas, spróbować coś doradzić, czy załatwić, ale daleki jestem od zupełnego przedkładania cudzych spraw nad swoje (oczywiście nie dotyczy to pracy zawodowej, czy inicjatyw grup społecznych, do których się świadomie przyłączyłem). Zawsze w takich sytuacjach jest mi przykro. Tak po ludzku. Po prostu. Zwłaszcza kiedy zauważam, że ktoś nie rozumie w jakim położeniu się znajduje i nie chce przyjąć do wiadomości rzeczowych argumentów, czy zdania, o wyrażenie których mnie prosi. Bo przecież nikt przyzwoity nie będzie życzył innemu/ej źle. A że ludzie lubią popełniać własne błędy to już inna historia.
Dziwny to czas. Zastanawiam się, czego oczekuję i oczekiwałem od życia, i jak bardzo te oczekiwania różnią się od rzeczywistości, z którą się aktualnie zderzam. Trudne wyzwanie, zaczynam sam sobie mówić „sprawdzam”, chcąc zweryfikować oczekiwania. Wtedy jednak okazuje się, że moje oczekiwania zdają się być niezbyt wygórowane, a pokerowa dotąd twarz różnych ludzi okazuje się nieprawdziwa. Z twarzy spadają maski, a słowa zamieniają się w kamienie. To trudne i żenujące dostawać w twarz od rzeczywistości.
W ostatnim czasie padają różne słowa. Czasem słychać szept i płyną wówczas cudze łzy strachu i bezsilności. Pojawiają się też słowa post-contra, w których prawdziwość trudno uwierzyć. W natłoku zdarzeń – mimo wszystko – bywały takie momenty, w których miałem wrażenie złapania „flow’a” i chciałem wówczas, żeby nic się nie zmieniało.
Rzeczywistość się zmieniła. Im więcej się dzieje, tym bardziej nie mogę złożyć układanki. Czekam na kolejny rozdział historii.