Dziecko wierciło się niespokojnie siedząc na biurku. Podczas gdy Aśka – klęcząc na podłodze jak pokutnica – sepleniła do niego coś w stylu „ciu, ciu, a gdzie sjoćka kaśkię waziła, cio?”, Grześ stał w drzwiach jak słup soli. Na to wszystko wpadłem ja. Wpadłem i oszalałem z zachwytu!
– Rany Boskie! – wrzasnąłem – Urodziłaś dziecko!
– Cicho, bo go przestraszysz – Aśka pogroziła mi palcem – To nie moje.
– Aha – zreflektowałem się – Znaczy pilnujesz, tak?
– Nie, znalazłam.
– Że jak?!
– Znalazłam w hipermarkecie.
Grześ zaczął się histerycznie śmiać. Ja też.
– Jak to „w hipermarkecie”? – zapytałem przez łzy – W promocji było, czy jak?
– Uwaga, wyprzedaż! Nieużywane dzieci można nabyć w sektorze „gie”! – zarechotał Grześ.
– Ej, no! – Aśka zaczynała być wyraźnie zła.
– No co, znalazłaś sobie dziecko i…?
– I zabrałam do domu…
Śmiech ugrzązł nam w gardłach. Przez chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Miałem wrażenie, że w tej konsternacji Grzesiowi włosy stanęły dęba.
– Że co zrobiłaś? – wyjąkałem.
– Zabrałam do domu.
– Matko Boska! Porwałaś dziecko! – Grześ zamrugał powiekami, po czym łapiąc się za głowę wybiegł z pokoju.
Zdębiałem. Aśka – porywaczka. A to ci nowina! Koleżanka zza biurka okazuje się być przestępczynią! Jest kidnaperką! Koniecznie trzeba to podać jako news w „lokalu”! Jak ogłosimy, że serwisantka radia „FeEl” porywa dzieci w hipermarketach, najpewniej wszystkie sklepy w okolicy zbankrutują z powodu braku odwiedzających je matek z dziećmi! W obliczu takiej „rewelacji” nawet kłótnie polityków przestają być problemem. Aśka pytająco patrzyła w moją stronę.
– Ty jesteś pewna, że to nie twoje? – zapytałem w akcie desperacji. Oburzyła się natychmiast.
– Chyba wiem czy moje, czy nie! – wycedziła przez zęby – Zresztą co to ciebie obchodzi?!
Załamałem ręce. Pewne było, że należy z tym natychmiast coś zrobić.
– A kiedy to było? – zapytałem.
– Wczoraj, jak pojechałam po zakupy.
– I?
– No i jak się zastanawiałam, który wziąć papier toaletowy – ten z pieskami, czy ten w groszki – to to dziecko wylazło zza półki.
– Rany Boskie! I je sobie wzięłaś? Ot tak? Po prostu?
– No nie, nie od razu. Najpierw pomyślałam, że jakaś matka je zgubiła. Obeszłam cały hipermarket, a później zgłosiłam się do informacji, żeby nadali komunikat.
– I co? – zapytałem zaciekawiony.
– No i czekałam aż do zamknięcia hipermarketu.
– I nic?
– Nic.
– A później co?
– Dziecko zrobiło się śpiące, więc je zabrałam do domu. Ty wiesz, jak on słodko spał? Taki mały, rozkoszny bobasek… Myślisz, że mogłabym go zatrzymać?
– Na razie nic nie myślę. Wiem tylko, że masz kłopoty. Po jaką cholerę zabierałaś tego brzdąca?!
– A co, miałam go na noc zakopać w koszu ze skarpetami, albo zostawić samopas, żeby go jakiś pedofil porwał?!
– A co na to pracownicy informacji? Dali ci zabrać dziecko, ot tak?
– Najpierw prosiłam, żeby ktoś się nim zajął, ale babsko od komunikatu stwierdziło, że to nie przechowalnia, i że przeze mnie spóźni się na ostatni autobus do domu.
Najwyraźniej Aśka postąpiła słusznie, choć zupełnie niewytłumaczalne było, dlaczego nie wezwała od razu policji.
– Powinniśmy natychmiast zgłosić to na komisariat – stwierdziłem tonem nieznoszącym sprzeciwu – Co będzie, jeśli jego matka go szuka?
– A jak on nie ma matki?
– Jak to nie ma? – zniecierpliwiłem się – Przecież z jaja się nie wykluł!
Aśka posmutniała. Widać było, że pokochała to dziecko od pierwszego wejrzenia. Jakby od niechcenia zreflektowałem się, że Aśka nie ma przecież własnego potomstwa. Niebrzydka, zawsze atrakcyjna mogła już dawno wyjść za mąż, ale jakoś chyba się nie złożyło. W jej przypadku okazuje się nieustannie, że żaden facet na „radio” nie leci. Kiepska sprawa…
Podniosłem słuchawkę telefonu i wykręciłem numer najbliższego komisariatu. Przez chwilę oczekiwałem na połączenie.
– Komisariat policji, słucham – odezwał się znudzony męski głos.
– Yyyy – wyjąkałem zupełnie nie wiedząc, jak zacząć sprawę.
– Słucham?
– To jest… Yyyy, dzień dobry. Dzwonię z…
W tym momencie do pokoju wbiegł Grześ.
– Ludzie! – wrzasnął na całe gardło. Natychmiast odłożyłem słuchawkę.
– Co? – zapytała lekko przestraszona Aśka.
– Dziecko!
– Ty też? – wyjęczałem czując, że od tego wszystkiego zaczyna mnie boleć głowa.
– Nie! To znaczy… Już wszystko wiem! Właściciel dziecka się znalazł!
– Jaki właściciel?! – żachnęła się Aśka – Że to niby jakiś przedmiot jest? Gdzie jest ten drań?! Jak go dorwę, to tak mu…
– Czekaj! – przerwałem – Gdzie jest ten właściciel?
– Na komisariacie! Całe miasto szuka tego dziecka!
Aśka wyraźnie pobladła.
– Że niby ktoś zgłosił zaginięcie?
– Tak! On zgłosił! Ale to jakiś menel jest. Wiesz, taki z tego „Meksyku” za miastem. Wczoraj zgarnęli go za kradzież w hipermarkecie. Teraz za to beknie, a dzieciaka zamkną pewnie w domu dziecka.
– Naprawdę?! – Aśka zamrugała powiekami uśmiechając się szeroko.
– A ty co? To niby takie radosne jest? – zapytałem zdegustowany.
– No nie, ale wtedy mogłabym go zatrzymać! – klasnęła w dłonie – Są szanse, są szanse!
Nieoczekiwanie Grześ zaczął zanosić się od śmiechu. Widząc nasze zdezorientowane miny, pokazywał palcem w kierunku biurka, z którego na wykładzinę ściekała strużka mętnej substancji, tworząc wciąż powiększającą się plamę. Malec zaczął płakać.
– O w mordę! Sika! – jęknąłem. Aśka poczerwieniała ze wstydu.
– Przepraszam! Zapomniałam kupić mu pieluchy – wyszeptała.
***
Ojciec dziecka był okropny! Wielka, czerwona, ogorzała gęba – z której świat lustrowały dwie, rozbiegane gałki oczne – sprawiała, że jeszcze długo na samo wspomnienie tego typa, Aśka dostawała dreszczy. Na szczęście komendant ze spokojem przyjął nasze wyjaśnienia w sprawie dziecka i już po godzinie mogliśmy wrócić do biura.
Zgodnie z przewidywaniem Grzesia, szkraba – zaopatrzonego przez Aśkę w trzy paczki pampersów – zabrano z komisariatu do „Domu Małego Dziecka”. O dziwo, Aśka nawet się nie zmartwiła. Lakonicznie stwierdziła tylko, że będzie walczyć, bo „ta \’promocja\’ to jest w istocie dar z nieba”.
Wszelkimi siłami próbowaliśmy uświadomić koleżankę, że lepiej będzie poszukać dla malucha rodziny zastępczej. Jako, że Aśka od rana do wieczora uwięziona jest w newsroomie, nie umieliśmy znaleźć odpowiedzi na pytanie, kto się będzie brzdącem zajmował. Ale Aśka była nieugięta. Dzisiaj myślę, że w mgnieniu oka odnalazła swoją misję. A może obudził się w niej instynkt macierzyński?
Po ojcu dziecka słuch wszelki zaginął. Kiedy rozpoczęły się rozmowy Aśki z ośrodkiem adopcyjnym, o uszy obiło mi się, że „tatuś” siedzi w więzieniu. Wprost nie mogłem się nadziwić, że sąd zadziałał ekspresowo i zamknął go za kratkami. Tyle można przecież usłyszeć o ciągnących się przez lata sprawach…
Aśki nie ruszał ani wywiad środowiskowy, ani złośliwe komentarze rodziny. Nie złamało jej nawet widmo ewentualnego problemu „co będzie, jak facet wyjdzie na wolność”. Pamiętam, jak powiedziała kiedyś nieoczekiwanie, że kupiła sobie młotek. Na wszelki wypadek. Publicznie rozkleiła się tylko raz, słysząc słowa kobiety z ośrodka adopcyjnego: „musisz chcieć być jak najlepszą matką, dla dobra tego dziecka”. Byłem tam wtedy z nią. Widziałem…
Przyznaję, z takiej strony jej nie znałem. Matka – bohaterka… Pomaga jej ponoć świadomość, że przez ten etap przejść po prostu musi. Dziecka z „promocji” reklamacja przecież nie obejmuje…