Po raz kolejny poczułem przeraźliwy, lodowaty strach przed nieznanym. Znowu kolor zniknął w ciągu jednej chwili, choć cieszyłem się, że opuszczam to miejsce. Rozpaczliwie szukałem nadziei, żeby nowa rzeczywistość okazała się choć odrobinę lepsza. Myliłem się.
Trafiłem do przejściówki, w której panował przeraźliwy chłód i brud. Zamarłem, a gdzieś ze środka wyrwał się szloch. Czułem się tak, jak wtedy, kiedy leżałem półnagi w środku lasu. Emocjonalny ból nie do zniesienia. Wkrótce potem zaprowadzono mnie do więziennej świetlicy.
Boże, jak ja znałem to uczucie! Nocami marzłem tak, że nie czułem już nawet leżącego pode mną materaca. Majaczyłem sennie, że w nowym tygodniu wywiozą mnie gdzieś daleko. Zacząłem przyswajać myśli, że nikomu na mnie nie zależy, że jestem sam jak palec, a moje życie nie jest warte nawet funta kłaków. Budziłem się co chwilę z trwogą tak wielką, że miałem ochotę krzyczeć z przerażenia.
Ciszę na zewnątrz zrujnował odgłos szkolnego dzwonka. To znak, że jest szósta rano, że pora wstawać, że o szóstej dziesięć do każdej celi wejdą oddziałowy z dyrektorem i będą sprawdzać ilość osadzonych.
– Co ci się stało? – zapytał wąsaty dyrektor, widząc chłopaka z krwiakami na twarzy.
– Nic. Potknąłem się i uderzyłem głową w umywalkę.
– Panowie, któryś z was zrobił krzywdę osadzonemu? – dyrektor zdawał się nie przyjmować do wiadomości usłyszanych tłumaczeń.
Wszyscy wbili wzrok w ziemię, chociaż musieli pamiętać zdarzenia z poprzedniego wieczora, jak samozwańczy lider grupy bił, a później zgwałcił chłopaka na oczach wszystkich. Tak, byłem tego świadkiem, choć zaciskałem oczy i pięści najbardziej, jak tylko się dało, a serce w panice kołatało, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej.
– No dobrze, wrócimy do tematu po śniadaniu – zdecydował wąsacz i w asyście oddziałowego wyszedł z celi.
– Przecież to wszystko tylko mi się śni – powiedziałem do siebie półgłosem zamykając oczy – Za chwilę się obudzę i będę musiał iść do szkoły. To niemożliwe, żeby naprawdę przydarzyły mi się takie rzeczy!
Znowu siedziałem w myślach pod kasami biletowymi na dworcu. Czułem potworną bezsilność, chciałem wykrzyczeć głośno swoją historię, choć jednocześnie pewien byłem, że nikt w nią nie uwierzy. Nie miałem złudzeń, nie próbowałem przekonać siebie, że cokolwiek się zmieni. W takim stanie znalazł mnie August.
– O kurwa! Jak to dobrze, że cię znalazłem! – zawołał z zauważalną radością – Nie cieszysz się?
– A z czego mam się cieszyć? – westchnąłem – Świat się kręci, a ja nie mogę nic zrobić, żeby go zatrzymać.
– Ojca w szpitalu masz! To nie czas na zajmowanie się jakimiś durnotami!
– W jakim szpitalu?! Co się stało? – do oczu znowu napłynęły mi łzy.
– Leży w Akademii Medycznej, na pewno chciałby cię zobaczyć!
Sala nie była duża. Znajdowały się w niej tylko cztery łóżka i aparatura medyczna. Patrzyłem jak oddycha miarowo. Był tak wychudzony, że gdyby nie oddechy, byłbym pewien, że nie żyje. Lekko dotknąłem jego dłoni. Otworzył oczy i uśmiechnął się niepewnie.
– Jesteś… – wyszeptał.
– Tatusiu, przepraszam! – zapłakałem.
– Ciii, nie trzeba płakać…
– Chciałem ci pomóc, przysięgam! Nie mogłem nic zrobić, sam widziałeś!
– To już nie jest ważne – uśmiechnął się.
– Ważne! To wszystko jest ważne! – łkałem. – Żałuję, że nie mogłem nic zrobić!
– A ja żałuję, że nie byłem dobrym ojcem. Żałuję, że cię biłem.
– Nie mam do ciebie żalu – skłamałem.
Patrzył na mnie w milczeniu. Pierwszy raz zacząłem odczuwać, że mam ojca.
– Szkoda, że przerwałeś naukę – wyszeptał.
– Przerwałem?! Ja przerwałem?! – krew uderzyła mi do głowy – Przecież zdałem celująco egzaminy! Chciałem się dalej uczyć! – wycedziłem przez zęby skonsternowany.
– Co ty mówisz?! – w ojca wstąpiła nagle jakaś dziwna siła.
– Mówię prawdę! Powiedziała, że nie da mi złamanego grosza na fanaberie! Nikt z naszych rodzin nie chciał mi pomóc! – poskarżyłem się. Patrzyłem, jak do oczu napływają mu łzy.
– Przepraszam cię… Naprawdę cię przepraszam… Gdybym wiedział, poszedłbym ukraść te pieniądze, a bym tobie dał…
Płakaliśmy długo, trzymając się po raz pierwszy w życiu za ręce. Po raz pierwszy nawiązaliśmy relacje i staliśmy się sobie bliscy, jak ojciec i syn z obrazka. Na przekór okolicznościom, wszystkim i wszystkiemu. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Wróciłem na dworzec.
Znałem każdą szczelinę w posadzce, wszystkie zakamarki. Rozpoznawałem już, kto jest podróżnym, a kto stałym bywalcem. Wokół roiło się od dealerów, dziwek i ludzi zagubionych tak samo jak ja. Nigdy nie zamieniłem z nimi ani słowa, ale twarze znałem już na pamięć. W myślach próbowałem odgadnąć, jaką noszą historię na swoich plecach. Wtedy wiedziałem już, że bezdomnym nikt nie staje się bez powodu, że ludzie, którzy mnie mijają, mają małe radości i wielkie smutki tak samo jak ja. Przygnębiało mnie to, jakbym miał za mało własnych problemów.
Wkrótce zacząłem przypominać ojca. Żebra zaczęły przebijać się przez skórę, a długie, brudne włosy zlepione w strąki opadały mi na ramiona. Marzyłem o ciepłej kąpieli, puchowej kołdrze i przytuleniu kogoś, ktokolwiek by to nie był.
Obserwowałem, jak dworcowi lokatorzy żebrzą o parę groszy na ulicy. Nie chciałem robić tego samego. Gdzieś w środku tliły się jeszcze resztki dumy i poczucia godności. Nie bałem się głodu. Zbyt dobrze już znałem ten smak. Czułem się zmęczony, obserwowałem, jak rzeczywistość powoli zaczyna tracić kolor zamieniając się w obezwładniającą monotonię. Zacząłem być przy tym pewien, że już nic gorszego nigdy mnie nie spotka…