Kilka lat temu kupiłem Photoshopa CS2. Dość szybko okazało się, że – choć nośniki wyglądały legalnie – klucz był lewy, w wyniku czego (może zbyt pochopnie) od sprzedawcy zażądałem zwrotu kasy. Sprzedawca odmówił, a później przestał odpowiadać na maile i telefony. Typowe dla oszustów. Zgłosiłem sprawę do prokuratury.
Prokuratura pokazała, jak bardzo jest nieudolna. Jak można się było spodziewać, powołała biegłego na okoliczność zbadania legalności nośników (biegły potwierdził, że nośniki są w 100% oryginalne). Przy okazji wykryła, że nośnik kupiłem od słupa, który działał na zlecenie grupy zajmującej się handlem nielegalnym oprogramowaniem. Na koniec sprawę umorzyła i oznajmiła, że nośniki komisyjnie zniszczy.
Ależ byłem wówczas zły! Jedyne, co mi przyszło wówczas do głowy, to logiczna zależność:
Jeśli nośniki były legalne, a tylko klucz był nielegalny, to przecież nośniki powinni mi oddać, a klucz niech sobie zabiorą i zniszczą, co mi tam…
Suma sumarum takie dowodzenie spowodowało, że sprawa została zamknięta, a nośniki są do dzisiaj w moim posiadaniu.
Minęły lata, zmieniły się technologie. Okazało się, że stare oprogramowanie Adobe nie działa stabilnie i prawidłowo na Windows 10. Opracowuje człowiek jakiś projekt, jest już prawie na finiszu, zadowolony z efektu kilkugodzinnej pracy, a tu nagle ERROR! Albo zamknięcie programu bez jakiegokolwiek komunikatu. Co gorsza – bez zapisanej kopii pracy. Ileż razy byłem z tego powodu wściekły! Wiadomo przecież, że w takich sytuacjach niemożliwe jest odtworzenie 1:1 pierwotnego konceptu. No i czas… pracować kilka godzin, żeby po zamknięciu programu pracować kolejne tyle samo…
Decyzja zapadła: trzeba kupić nowsze oprogramowanie. Sprawdzam na Allegro – ceny jak z kosmosu. Oględnie mówiąc – na nowy pakiet software’u w aktualnej wersji (bo przecież przydałby się jeszcze InDesign i Illustrator) mnie nie stać i raczej stać mnie w najbliższej przyszłości nie będzie. Wymyśliłem więc, że poszukam czegoś na E-bay’u.
Postanowiłem zakupić pakiet w wersji CS3. Z aukcji wynikało, że będzie to oprogramowanie dystrybuowane przez sieć z modną od jakiegoś czasu licencją ESD (producenci udzielają jej podczas zakupów elektronicznych, zamiast wysyłać wersję BOX pocztą). Ku mojemu zdumieniu otrzymałem linki do… strony Adobe, z której mogę pobrać wersje demonstracyjne! Kasę udało mi się odzyskać.
Pomyślałem, że do trzech razy sztuka i postanowiłem znaleźć coś, co na pewno będzie wersją BOX. Dokonałem zakupu, po dwóch tygodniach przesyłka przyszła z USA. Otwieram paczkę, patrzę… chyba już wolałbym te trial’e! Wydrukowana na atramentówce obwoluta, nośniki wypalone na nagrywarce komputerowej, a na nich… przylepione nalepki bardzo złej jakości! Od razu widać, że to piraty. Co prawda jakby policja wpadła i zapytała „nie widzi pan, że to piraty? Pan ślepy jest?” zawsze mógłbym twierdzić, że mam wrodzoną wadę wzroku. Wyznaję jednak zasadę, że trzeba pilnować legalności softu. Choćby po to, żeby móc spać spokojnie bez obawy, że ktoś mi do domu wpadnie i wyniesie mi sprzęt, na którym pracuję, jako dowód jakiegoś przestępstwa. W tym przypadku również udało mi się odzyskać całkiem nie małą kwotę (dzięki Bogu udaje mi się komunikować w obcym języku). Postanowiłem jednak już więcej nie ryzykować i dalej męczyć się na starym oprogramowaniu.
Któregoś dnia, przeglądając Allegro, natknąłem się na aukcję z całkiem przyjemnym pakietem Adobe. Sprzedawcą okazał się być całkiem przyjemny chłopak, komunikatywny, z pomocą którego udało mi się pozbyć wątpliwości co do kwestii legalności softu. Potwierdziłem jego legalność na infolinii Adobe, pożyczyłem brakującą kwotę, zapłaciłem i… mogę się cieszyć legalem!
Powyższa historia sugeruje pytanie: dlaczego nikt nie robi niczego z nieuczciwymi sprzedawcami oraz po co na rynku istnieje niezliczona ilość typów licencji? Przygotowując się do zakupu zdołałem się nie raz zgubić w warunkach używania oprogramowania, że już o zgrzytaniu zębami nie wspomnę. Czy w każdej sytuacji trzeba tak komplikować rzeczywistość, żeby jak najtrudniej było poruszać się w temacie?