Poznałem kiedyś fajnego gościa. Był Malezyjczykiem, mieszkał ze swoim Partnerem w Niemczech, biegle władał trzema językami. To on właśnie zmusił mnie perswazją do mówienia po angielsku. Cierpliwości zazdroszczę Mu do dzisiaj, choć od kilku lat nie mieliśmy okazji porozmawiać. Sentyment pozostał.
Kiedy znajomy wyjeżdżał z Niemiec, rozmawialiśmy o nowej rzeczywistości. Powiedziałem Mu wówczas, że jest taki przesąd, że prędzej, czy później wraca się tam, gdzie zostawiło się coś swojego. Pytał, co powinien zostawić i gdzie, jakoś nie mieliśmy koncepcji, czy powinien zostawić skarpetki, czy rękawiczki i czy w szybie wentylacyjnym, czy wyrwać klepkę z podłogi i coś swojego zostawić własnie tam.
Przypomniała mi się ta historia wczoraj, kiedy z nowym znajomym szukaliśmy miejsca do siedzenia w parku. Znaleźliśmy kilka ogromnych kamieni.
– Wybierz sobie któryś – powiedział znajomy,
Wybrałem.
– Widzisz? Teraz tutaj masz już swój własny kamień. To już dużo.
Zmilczałem, choć istotnie, posiadanie czegokolwiek, o co nie trzeba się martwić, zdaje się być dobrym początkiem. To tak jak z mieszkaniem – kiedy posiada się swoje własne, o wiele mniej rzeczy trzeba się martwić. Sam własnego mieszkania nie posiadam, ale może póki co wystarczy kamień? Zawsze mogę na nim przysiąść na chwile i pomyśleć.