Płacząca kuzynka

Moja kuzynka wróciła zapłakana ze szkoły. Znaczy nie moja, tylko ichnia jakaś, bo ja jakoś niespecjalnie rodzinny jestem i jakieś oczywiście kuzynki mam, ale flow’u nie ma w tych relacjach rodzinnych żadnego. Nie ma żadnego „ależ Dariuszu!”, czy „hi hi”, albo „ha ha”. „Acha” też nie ma. Cisza aż dzwoni, co wydaje się niebywałe, bo zazwyczaj kuzynostwo pytluje jedno przez drugie, a że ja mam wybitną skłonność i niewyparzony język, to cisza jest tym bardziej niebywała. Nie przypominam też sobie, żeby któraś z nich była akurat w 3 klasie maturalnej i chciała poprawić ocenę z polskiego, bo brakuje jej poprawki do czerwonego paska. Raczej te moje kuzynki to już całkiem dorodne babki, chociaż oczywiście mogę się mylić, bo pamięć jest zawodna, nie?

Z kuzynką wychowawczyni nie chciała w ogóle rozmawiać, bo strajkuje. Co więcej, wredna „maupa” wyrzuciła kuzynkę ze szkoły! Tę ichnią rzecz jasna. Co za smuteczek! Ale wtedy okazało się nagle, że kuzynka nie jest sama jedna, bo jak komórka dokonała podziału na dwie kuzynki potomne, a podzielona druga kuzynka kolejnego podziału i… zapłakanych kuzynek niemogących poprawić oceny zrobiła się cała armia. W sumie powinienem przestać się dziwić, bo skoro Chińczycy sklonowali owcę, to znany od wieków podział komórkowy tym bardziej nie powinien nikogo szokować. Ale fakt, że kuzynki zaczęły się namnażać jak komórki rakowe. Jedna po drugiej, trzecia po pierwszej, a później to już nawet nie wiadomo było, która była po której, bo zrobił się jeden wielki galimatias i zalewająca się łzami kuzynka pierwotna przestała się liczyć.

Płakały te kuzynki minuta po minucie, nie jestem pewien, ale prawdopodobnie naryczały gdzieś drugi azjatycki Bajkał, albo jakieś inne Śniardwy. Pewnie za jakiś czas będzie to nawet kolejny cud świata, takie słone jezioro, ale rzecz w tym akurat, że… na nikim nie robi to większego wrażenia. Oczywiście poza pukaniem się palcem w czoło i poza wskazywaniem, że kuzynka się cudownie rozmnożyła, ale nie wskutek podziału komórkowego, a za sprawą sprawnej armii internetowych trolli. O! (wiecie, że „O!” to przypadkowy wołacz?)

A poważnie mówiąc: irytuje mnie to. Nie sam fakt strajku nauczycieli, nie. Uważam, że postępują słusznie, bo każdy ma prawo dbać o własne interesy finansowe. Pracownicy etatowi zatrudnieni w prywatnych firmach tak samo mają prawo domagania się od właścicieli firmy podniesienia kwoty wynagrodzenia (renegocjacja wydaje się jednak prostsza i w wielu przypadkach kończy się powodzeniem), dziwi mnie więc fakt, że pracodawca belfrów pozostaje nieugięty. Irytuje mnie fakt, że mimo wszystko, nauczyciele sami w pewnym stopniu ponoszą winę za obecny stan rzeczy. Bo gdzie było ich stanowisko wówczas, kiedy mielono w sądowej niszczarce popisy zebrane pod petycją za referendum dot. reformy edukacji?

Gwoli przypomnienia: trzyletnie gimnazjum jako nowy typ szkoły wprowadziła reforma edukacji z 1999 roku. Za czasów mojej edukacji w szkole podstawowej, nauczyciele znali każdego ucznia, jego możliwości, w wielu przypadkach również dość dobrze sytuację rodzinną ucznia. Wprowadzenie instytucji gimnazjów, zwłaszcza w obszarach wiejskich, gdzie dzieci nierzadko zmuszone były dojeżdżać do nowo utworzonych placówek w innych, większych miejscowościach, przyniosło zupełnie inny stan rzeczy: dzieciaki trafiając w nowe miejsce stały się zupełnie incognito, często odstając od stylu bycia, czy zachowania swoich rówieśników, ale też – przez trzyletni okres nauczania w nowej szkole – obcy dla wychowawców i nauczycieli. Nie chcę szerzej wspominać, że w przeciwieństwie do gimnazjów, w podstawówkach kontakt uczniów z alkoholem czy papierosami oraz spotkanie się z agresją ze strony rówieśników były raczej problemem marginalnym.

Pamiętam, że w obliczu takiej sytuacji, w podstawówce, stanąłem jeden jedyny raz. Od zawsze uważam bójki za skrajny brak argumentów, ale wyzwanie kolegi przyjąłem i z duszą na ramieniu wszedłem do szkolnego kibla się… bić. Nie chcę opisywać szerzej przebiegu, kolega K. wymierzał ciosy dość celnie, mnie również udało się kilka razy walnąć go w mordę, choć suma sumarum przypominało to raczej słynną walkę Krystle i Alexis w basenie, niż pojedynek dorastających chłopaków. Fakt jednak, że w którymś momencie chwyciłem rurę od pisuaru, kolega K. zaczął mnie ciągnąć za nogi, rura się urwała i… resztę możecie sobie dopowiedzieć. Fakt przy tym, że takie zdarzenia były raczej marginalne. O historiach dziejących się w gimnazjach nawet nie będę pisał. Ich udziałem stała się choćby moja siostra, czy 14 letni Kacper z Gorczyna, który popełnił samobójstwo.

Plan cofnięcia gimnazjów Zalewska przedstawiła w czerwcu 2016r. Z pompą przedstawia plan reformy edukacji i błyskawicznie zaczęła wcielać go w życie. Sześciolatki miały wracać do przedszkoli, a uczniowie, którzy mieli właśnie opuścić podstawówkę i iść do gimnazjum, zostać w ławkach siódmej klasy. Wielu biło na alarm, alarmował ZNP. Gdzie byli wówczas nauczyciele? Dlaczego w proteście nie wyszli wówczas na ulicę? Jak można było być tak krótkowzrocznym, żeby nie widzieć, że niczego dobrego nie przyniesie reforma wprowadzana w tak szybkim tempie? Mimo wszystko sercem popieram strajkujących.

Nie twierdzę, że pomysł reformy był zły, nie. Każda dziedzina życia, każdy sektor społeczny potrzebuje zmian, innowacji. Przeciwny jestem jednak ich dokonywaniu przez niekompetentnych idiotów, którzy po trupach przejdą, byle przypodobać się swojemu liderowi. Naprawdę przykro słuchać, że dzieciaki zaczynają naukę o dwunastej, a kończą o siódmej wieczorem. Niewytłumaczalne jest dla mnie również to, że na swoich plecach za dzieciaka dźwigają kilogramy, podczas gdy wielu z nich w życiu zdąży się jeszcze nadźwigać ciężarów. Podobny schemat „łapu capu” rząd stosował zresztą wielokrotnie w innych kwestiach: w reformie SN (szykuje się już 9. nowelizacja), czy w reformie prawa w ogóle.

I co z tego, że jedna, dwie, pięć, pięćdziesiąt, czy dwieście kuzynek leje teraz rzewne łzy? Powtórzę za Krystyną Jandą, od której mail otrzymałem kiedyś: „płacz, to tylko łzy”.

PS. Przy tej okazji chciałem wspomnieć, że w dwóch ostatnich latach podstawówki, języka polskiego uczyła mnie Pani Izabella Karolak. Dzięki Niej polubiłem naszą literaturę i historię języka. Można powiedzieć, że w dużym stopniu ukształtowała moje humanistyczne zainteresowania. Cieszę się, jestem z tego dumny i mam poczucie wdzięczności za ten czas cierpliwości i wyrozumiałości. Dziękuję Pani za to.