Na czarną godzinę, na wszelki wypadek

Znowu podpalił się człowiek. Zdezorientowany, zmęczony, upodlony. Protestował przeciwko ograniczaniu praw i swobód obywatelskich, przeciwko łamaniu prawa, zasad demokracji, niszczeniu przyrody, dzieleniu społeczeństwa. Można jeszcze wymieniać, bo lista ulotek jakie zostawił jest dość długa.

Co trzeba czuć, żeby w wieku 54 lat zdecydować się na polanie siebie łatwopalną substancją i podpalenie? Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, ale też nie mogę przestać o tym myśleć.

Wydaje się, że dla każdego bez wyjątku poczucie bezpieczeństwa jest podstawą egzystencji. Ludzie lubią i chcą się czuć bezpiecznie i w większości przypadków temu odczuciu podporządkowują swoje życie. Inwestują w systemy monitoringu, płacą za taksówki (nie chcąc wracać nocą publiczną komunikacją), czy wyposażają się w najróżniejsze polisy ubezpieczeniowe. Na czarną godzinę, na wszelki wypadek, bo bezpieczeństwo jest ważne. Prawda.

Na nic jednak te zabiegi w konfrontacji ze zmieniającą się za oknem rzeczywistością. Aktualnie debatuje się o liberalizacji dostępu do broni, a policja stawia przed sądem demonstrujących. Normalnością stały się bankomaty wysadzane w powietrze, czy napady na „zwykłych” ludzi. O fali szerzącej się mowy nienawiści nie ma nawet co wspominać, bo zaczyna przypominać podłączoną do krwiobiegu kroplówkę z trucizną. Taką właśnie mamy rzeczywistość.

Przez ostatnie dwa lata napisano miliardy gorzkich słów. W tym czasie zmieniła się retoryka, w pewien sposób obyczajowość i mentalność ludzi. Wielkie, ważne niegdyś słowa straciły na wartości, a zacni ludzie uznani zostali za wrogów narodu. To przykre uczucie kiedy staranie o bycie przyzwoitym człowiekiem uznawane jest powszechnie za démodé.

Jeszcze dwa lata temu nie spodziewałbym się, że mój blog (choć rzadko pisany) zamieni się w zbiór tekstów o zupełnie podstawowych kwestiach. Startując z nim w dwutysięcznym którymś nazwałem go „Małym dziennikiem wielkich spraw”, ale – fakt – nigdy nie spodziewałem się, że będę publikował na nim teksty w tematach, które powinny być dla wszystkich oczywiste. To tylko kolejny dowód na to, że zmienił się świat, a wraz z nim i ja.

Gdzieś w środku znowu mam dużo żalu do rzeczywistości. Nie czułem się tak od 28 czerwca 2010 roku.

Upd. Nie udało się uratować Pana Piotra. Odszedł 29 października. W mediach rozgorzała dyskusja „czy manifest Piotra S., który dokonał samospalenia, ma dla ciebie znaczenie”. To, co się dzieje, to nie jest człowieczeństwo.