Urodziłem się jakiś taki popierniczony i wciąż odkrywam na nowo, że jest bardzo mało miejsc, do których pasuję. Chyba nigdy się nie nauczę. Próbuję się wciskać tu i ówdzie, czasem same wciskają mnie okoliczności, ale i tak mam wrażenie, że jestem dziwolągiem. Ostatnio czuję się jak stary, przygarbiony dzwonnik z Notre Dame – zauroczony młodością, pięknem, ale nie pozbawiony swoich mocno wypłowiałych już, niemodnych w dzisiejszych czasach ideałów i dość wytrzymałego (jak mi się zdaje) kręgosłupa.
Nie trzeba nosić miłości, akceptacji, tolerancji, otwartości i zrozumienia na sztandarach. Trzeba być dzielnym, pochylać się nad słabszymi, nad tymi, którzy potrzebują często choćby dobrego słowa, czy uśmiechu. Niezmiennie uśmiecham się do kierowców zatrzymujących się, kiedy przechodzę przez pasy.
Boże! Jak nam potrzeba uśmiechu! Zamiast niego widać usta zaciśnięte w grymasie egzystencjonalnego bólu. Jakby świat nie dawał absolutnie żadnych powodów do radości. Smutne, ale mimo wszystko nadal się uśmiecham jak pająk, który chce zwabić muchę w swoją sieć. Nie wiem, czy pająki się uśmiechają jak im mucha lata przed pajęczyną, ale z jakiegoś powodu w tę pajęczynę wpadają, więc pewnie coś musi być na rzeczy.
A najgorsze, że – choć się staram, żeby było inaczej, wciąż zachłystuję się ludźmi. Młodym Fryzjerem na przykład.
– Bo wie pan, ja mam dość nietypowy rozmiar głowy. Spodziewam się więc, że takie strzyżenie, żebym nie straszył ludzi, będzie dość trudne. Już myślałem nawet, żeby wynaleźć jakiś teleport, przenieść się do średniowiecza, jakbym tam nosił wiadro na głowie, albo jakiś hełm, to nikogo by to nie zdziwiło. – mówię.
– Nie jest aż tak źle! – zaprzecza Fryzjer.
– Taaaa, pan tak tylko mówi z grzeczności. Pan ma ładną, kształtną głowę, jest genialnie obcięty, pewnie jak pan wstaje z łóżka, to wygląda pan jak z katalogu Goldwell’a…
– Oooo, proszę Pana! – śmieje się. – Żeby pan widział, jak ja wyglądam jak wstaję, to by pan się uśmiał!
– Uśmiał? Pan widzi, że zarosłem jak stara miotła, więc jak wstaję, to głowę mam cztery razy większą! Przebije pan?
– Ja mam zamiast głowy sześcian!
[…]
Albo ten Lekarz. Bada, bada, jeździ tym czymś od USG po całym brzuchu tak, że zaczynam się zastanawiać, w którym miesiącu ciąży jestem.
– Przepraszam, a ile pan ma lat? – pyta nagle.
– Yyyy… Trzydzieści dziewięć. – odpowiadam zastanawiając się, czy nie powinienem powiedzieć, że w czerwcu czterdzieści. Jakby to miało jakieś znaczenie. – A dlaczego pan pyta?
– Widzę u pana dość mocno powiększoną…
– Boże! Wątrobę! Wiedziałem! – przeraziłem się.
– Nie! – zaśmiał się lekarz.
– To co mi się powiększyło?!
– Prostata.
– Ale ja sikam przecież normalnie! Mam nowotwór, tak?
– No nieee, dramatu jeszcze nie ma, ale proszę się badać regularnie. Po prostu się panu powiększył gruczoł, jest w górnych granicach normy jeszcze, ale zapewne będzie się nadal rozrastał…
– Widzi pan… Bo ja tak sobie drę mordę tu i ówdzie, że trzeba się badać, że lepiej zapobiegać, niż leczyć i takie tam. Głupio by było, jakbym sam coś… No wie pan… Ja nie lubię hipokryzji…
Lekarz spojrzał na mnie badawczo, uśmiechnął się.
– Przecież pan nie umiera. – zaśmiał się.
– Ale pani doktor powiedziała, że to nawet rak może być. Jelita.
– Ma pan dzieci?
– E-e.
– Tak sobie myślę… Mnie się wydaje, że rota-wirus pana złapał.
– Rota-wirus?! Mnie zgięło jak paragraf! Że już nie wspomnę, że czułem się, jakby mi ktoś w anus kij od szczotki włożył. Kukiełka normalnie!
– Spokojnie, spokojnie. – zaśmiał się. – Proszę się regularnie badać, wszystko będzie w porządku.
Jak widać, morda mi się nie zamyka. Dzięki życiu mam ogromne pokłady dystansu i cierpliwości do siebie i całego otoczenia. Ale też – ja durny – się później dziwię, że uchodzę za pieniacza i człowieka, który się wszystkiego i wszystkich czepia. Coś powinienem z tym zrobić? Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee.
Mimo wszystko nie odczuwam potrzeby zmiany.