Siedziałem na ławce w parku z ciężarną Koleżanką. Rozmawialiśmy o tym i owym, na tyle intensywnie, że zwróciliśmy uwagę starszej, uśmiechniętej sympatycznie Pani. Pani podeszła, przywitała się, zrozumieliśmy, że pyta skąd jesteśmy. Powiedzieliśmy oczywiście jak dzieci w szkole, że z Polski, ale później polegliśmy językowo.
Niemalże na migi wyjaśniliśmy, że my to nie stąd, że stamtąd, że od niedawna. I nagle, ku naszemu zdumieniu, Pani zaczęła mówić po angielsku! Porozmawialiśmy chwilę, Pani życzyła jeszcze zdrowia dla malucha, uśmiechnięta pożegnała się i poszła.
Nie często spotyka się takich ludzi, którzy są niemalże chodzącymi agregatami prądotwórczymi. Ta Pani była tak energetyczna, rozświetlona, że zacząłem Jej nawet trochę zazdrościć. No bo siedzi taka stara piętka i się użala trochę nad sobą. Nic niezwykłego – Polacy narzekanie i użalanie się nad sobą opanowane mają do perfekcji. Inne narody mogłyby się od nas uczyć.
Najlepsze, że jeszcze tego samego dnia siedzieliśmy przy wspólnym stole – nic niezwykłego, gadka – szmatka, takie tam niewinne wydurnianie się. Bebe w brzuchu dawało czadu, zacząłem mieć przeczucie, że wcale mu się nie chce siedzieć w brzuchu Mamy jeszcze 10 dni.
– Mi się coś zdaje, że ty urodzisz w ten weekend. – mówię do Koleżanki.
– A weź! – zganiła mnie ze śmiechem. – Jeszcze dziesięć dni!
– A ja Ci mówię, urodzisz. – odparłem śmiejąc się i ganiąc się w duchu trochę za głupie proroctwa.
Rano już było po wszystkim. Na świecie pojawił się nowy obywatel.
Trochę tak samo jest ze mną. Czuję, że się znowu rodzę, wystawiłem głowę, ale jeszcze nie wylazłem cały. Trochę frustrujące, ale ciekawe z perspektywy doświadczenia. Ile jeszcze potrwa ten poród jeszcze nie wiem, ale że położne wokół siebie mam znakomite, nowy świat niespecjalnie mnie przeraża. W razie czego z czarnej dziury niemocy wyciągną mnie obcęgami, czy innym dźwigiem. Jak starego gwoździa.
Pierwszy krzyk wciąż jeszcze przede mną.
Młodym Rodzicom i Ludzikowi wszystkiego co najlepsze. Sobie i moim położnym też. A co się będę ograniczał?