Nie ma nic dziwnego, czy zdrożnego w tym, że każdy chciałby żyć w szczęściu, miłości i zdrowiu, być bogatym i wyglądać jak milion dolarów. Niektórzy tak mają z natury – rodzą się z genialną urodą, w bogatych domach, na zdrowie i miłość też nie mogą narzekać. Inni wręcz przeciwnie – przez lata topią się w rozpaczy, poczuciu własnej beznadziejności, sięgając coraz częściej po butelkę z tanią wódką, po różowe tabletki na uspokojenie, albo skitranego gdzieś i kiedyś jointa. Wszyscy wiedzą, jak to działa. I nikt się tym nie przejmuje, bo to w końcu życie i nikt nie mówił, że będzie zajebiaszczo, nie?
Kiedy człowiek jest zgnieciony, na zakręcie, albo chodzącym „znowu w życiu mi nie wyszło”, łatwiej chwyta każdą potencjalną szansę zmiany tego stanu rzeczy. Choćby była najgłupsza, najmniej rokująca, ale obiecująca coś, co ma zmienić stan rzeczy, poprawić sytuację – człowiek chwyci się jej łapczywie, jak pustynny wędrowiec kaktusa, żeby wypić z niego wszystkie soki. Zwykle szuka się w takich sytuacjach kogoś, kto obieca lepszy byt, albo po prostu pocieszy w niedoli – choćby to było tylko gadanie, za które nierzadko nawet trzeba wcale niemało zapłacić.
Weźmy na tapetę choćby Piotra K. Kilka lat temu zawojował telewizje śniadaniowe i serwisy plotkarskie, które uwiódł swoimi opowieściami o błyskawicznej karierze „od pucybuta do milionera”. Piotr K. przedstawiany był głównie jako właściciel kliniki medycyny estetycznej Estinity i handlarz środkami na odchudzanie i wybielanie zębów.
Szybko okazało się, że prężna klinika to w istocie skromny gabinet w bloku, a cudowne specyfiki to tak naprawdę chińskie, szkodliwe w dodatku ściemy. Mówi się, że Piotr K. mógł naciągnąć ponad 170 tysięcy osób. Pomyślcie: 170 tysięcy ludzi, wierzących, że będą lepiej wyglądać, że zmieni się ich życie na lepsze. W końcu przecież z jakiegoś powodu ci ludzie odpowiedzieli na ofertę? Chłopak sprzedał ludziom wizję spełnienia marzeń. Pomijając produkty, można mieć o to pretensje (pytanie retoryczne)?
Albo – w kontrze – weźmy na przykład nieżyjącego już Steve Jobs’a. Dla niego ludzie kupujący produkty Apple’a nie byli „konsumentami”, a osobami mającymi marzenia, nadzieje i ambicje. Jobs tworzył produkty, które pomogą im te marzenia spełnić. „Ludzie nie kupują tego, 'CO’ robisz czy mówisz. Kupują Twoje 'DLACZEGO’ – powtarzał wielokrotnie przedsiębiorca. Potrafił w fascynujący sposób przekazać informacje o nowym produkcie, wywołując przy tym emocje. A przecież były to w sumie dość proste prezentacje.
A może chodzi w tym wszystkim tylko o wzbudzanie emocji ludzi, marketing i tworzenie tym samym gruntu do dalszych działań – choćby reakcji na wzbudzone emocje właśnie?
Nie zawsze tak jest. Czasem ludzie potrzebują po prostu pocieszenia, rady w chwilach zwątpienia. W końcu przecież cudowna pasta wybielająca zęby albo nowy model iPhone’a nie są panaceum na wszystkie istniejące problemy? Życie pisze zdecydowanie więcej scenariuszy, w których sprzedawcy marzeń mają szerokie pole do popisu.
Weźmy za przykład telewizyjne wróżki. Dzwonią po radę załamani, zostawieni, opuszczeni, bez rodzin. Dzwonią, żeby zapytać, czy zostaną zwolnieni z pracy. Albo czy w ogóle iść do pracy, albo wyjść z domu. Albo dzwonią, żeby się pożalić, że w życiu im się nie układa. A podmiot liryczny we wszystkich sytuacjach ten sam: dobry praktyk wpływu społecznego. Co więcej, jest w tym sprzedawaniu marzeń trochę z reguły społecznego dowodu słuszności, z reguły lubienia i sympatii czy reguły autorytetu. Nie słyszałem zresztą nigdy, żeby któryś z ezoteryków, czy któraś z ezoteryczek dobijała dzwoniącego ze swoją trudną rzeczywistością. Wręcz przeciwnie, w każdym zapisie programów ezoterycznych umieszczonych na You Tube jest sporo psychologicznego działania, ale też po wielokroć lanie w nieszczęśników ogromu pozytywnych wibracji.
Psychologowie i przedstawiciele nauk społecznych zadają sobie pytanie: dlaczego ludzie coś robią? – opowiada prof. Tomasz Grzyb. – Jeśli ktoś usiłuje podjąć decyzję w oparciu o radę, jakiej udziela mu wróżka lub wróż – coś zyskuje. Rozwiązuje swój problem. Uznaje za sensowne jakieś wiadomości przekazywane przez wróżkę bądź wróża. Zwiększa swoją 'wiedzę’ na temat danego problemu. Podejmuje decyzje w oparciu o informacje, jakie uzyskał. I kompletnie nie ma znaczenia, czy te informacje są sensowne, czy bezsensowne. Wróżowie i wróżki są bardzo skutecznymi praktykami wpływu społecznego. Lubię ich tak nazywać, bo wykorzystują pewne prawidłowości dotyczące ludzkiego funkcjonowania i myślenia. W taki sposób przedstawiają swoje wróżby, swoje rady, że one zawsze się będą sprawdzały.
W życiu ludzie poszukują odpowiedzi na zadane i niezadane pytania, dążąc nieustannie do lepszego samopoczucia i stworzenia lepszej wersji samego siebie. Często szukają rozwiązań problemów po omacku, chwytając łapczywie każdą potencjalną okazję, jaka nadarzy się po drodze, żeby poczuć namiastkę szczęścia. Jedni czują się lepiej po telefonie do wróżki, inni po kupnie Mac’a, a jeszcze inni po botoksie wykonanym w promocyjnej cenie. Marzenia o życiu w szczęściu – choćby tylko hipotetycznie – spełnione.