Pobieżna próżność

Kiedyś pewien byłem, że mam oczy w wyjątkowo mokrym miejscu. Zdarzało się, że uciekałem przed wzrokiem innych do łazienki, zagryzałem zęby na ręczniku, żeby tylko nie było słychać skowytu próbującego wyszarpnąć się na zewnątrz. Obiecałem sobie, że to się więcej nie zdarzy. Mokre miejsce wyschło. Teraz co najwyżej się wzruszam.

Nie planuję żyć jakoś specjalnie długo, mam jeszcze nieco rzeczy do zrealizowania, ale póki jeszcze oddycham, zamierzam złapać tyle jeszcze głupawek, ile to tylko możliwe. Nie zmarnuję ani jednej chwili na durne dąsy i potoki łez. Mogę wydawać się infantylny, próżny, durny – jeszcze wiele przymiotników z pewnością by się znalazło. Czuję się jednak usprawiedliwiony i jakiekolwiek pejoratywne określniki nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Każdy jest w jakimś stopniu próżny – ja też. Nawet kiedy po kolejnym zdjęciu, filmiku pytają mnie „czy Ty wiesz, że to na zawsze zostanie w internecie?!” chciałbym odpowiedzieć: i co z tego? Zajmij się sobą… Kultura mi nie pozwala tak chamsko odpowiadać, ale… przecież bynajmniej nie perwersja w skarpetach i w niebieskich barchanach kroczy. I z tym właśnie przegrywa mój poziom próżności. Z kretesem zresztą…

Bywa. Już płakać z tego powodu nie będę.