Lepszy model

Matka ma, jak dolorosa płacząca, musiała wniebogłosy przeklinać gen mężowskiej mutacji widząc tak paskudne dziecko jak ja. I wcale się zresztą nie dziwię, bo należę do niezbyt udanych egzemplarzy. To tak, jakby kupić laptopa z dziurą w obudowie. Wielokrotnie przeklinałem dzień narodzin w żywe kamienie, bo natura nie dała mi w tym wcieleniu oszałamiającej aparycji. Wpadałem w kompleksy za każdym razem, kiedy spotykał mnie ktoś wyglądający lepiej – ktoś z kształtniejszą głową, z pełnym zarostem, ze słusznym wzrostem – można by wyliczać w nieskończoność.

W końcu dorosłem. Zrozumiałem, że to, co na zewnątrz, z reguły ma się nijak do tego, co „pod kopułką” i ma się nijak też do tego, co w środku drzemie. W proteście przeciw zidioceniu, nie pobiegłem na botoks, nie odwiedziłem kosmetyczki, pozwoliłem brodzie rosnąć, jak jej się żywnie chce (czyli wybiórczo), a do tego fryzjera postanowiłem odwiedzać wyłącznie w akcie zapobiegania chandrom wszelkiej maści, jakie dopadają mnie od czasu do czasu. Tak też da się żyć, naprawdę!

Kiedy zaczęły się czasy powszechnego zidiocenia internetowego, kiedy na okładkach kolorowych szmatławców pojawiły się plastikowe substytuty celebrytów (zwiotczone niekiedy blurem lepiej niż po jakimkolwiek botoksie), zrozumiałem, że są szanse, że każdy może być swoim własnym królem i wyglądać jak miliard pieriardów dolarów. Co prawda wyłącznie na obrazku – jeśli ktoś nie ma kasy – ale zawsze jest to jakaś alternatywa, prawda? Zacząłem więc uczyć się „photoshopowania”.

Minęły lata, wiele się zdarzyło. Zrealizowałem setki projektów graficznych – mniej lub bardziej pasjonujących. Po trzydziestce kilogramy poszły w boczki, a młodzieńczy lans stał się passé, Uznałem z biegiem czasu, że już coś umiem, a udawanie kogoś, kim się nie jest nie ma żadnego sensu. I jeszcze, tym bardziej, że to, co ludzie powiedzą nie ma sensu. Tyle, że… wraz z dojrzałością przypełzły problemy z gatunku wyjątkowo przyziemnych.

Wysyłam CV z myślą o znalezieniu po przerwie wypadkowej miejsca w branży kreatywnej. Nauczony serią przypadków, wypadków, postanowiłem uwierzyć w swoje możliwości i poszukać czegoś w grafice. Wysłałem… 70 CV z portfolio. 70 jebanych maili, które trafiły do kogoś zapewne jeszcze bardziej zakompleksionego niż ja. Odpowiedzi ZERO!

Pomyślałem, ze może coś źle z tym CV. Nie, no w końcu CV napisać jeszcze potrafię! Myślę, myślę, myślę… i dochodzę do wniosku, że… może moja gęba ze ZWYCZAJNEGO zdjęcia wygląda ***?! Może to jest powód? Tyle się słyszy, że w pierwszej selekcji taki Wacław czy Krystyna z HR upierdalają na starcie wszystkie parszywe mordy bez wgłębiania się w treść dokumentów? W konfrontacji z takimi Wacławami i Krystynami fakt, że genialnie wstawiam w zdjęciach zęby w miejsce ubytków, albo dokonuję fantastycznych przeszczepów włosów – nie ma znaczenia. Witamy w Polsce!

Postanowiłem stworzyć lepszy model siebie (skoro dzień dobry wbrew własnej woli muszę sprzedać twarz). Niech to będzie najlepsza rekomendacja – nie najgorszych, jak sądzę – graficznych umiejętności, które posiadam.

Kochaj mnie za to, kim jestem. To, jaką mam aparycję, nie ma żadnego znaczenia.