Wyjątkowo uczciwy człowiek

Kolega, szukając pracy dla swojego przyjaciela, napisał w jednym z portali społecznościowych:

(…) ale przede wszystkim jest cholernie inteligentnym, pracowitym gościem i WYJĄTKOWO UCZCIWYM CZŁOWIEKIEM.

Ciekawe. Wydawało mi się dotychczas, że uczciwym się jest, albo nie.

Jak podaje Wikipedia, „uczciwość to cecha ludzka, polegająca w relacjach społecznych na wywiązywaniu się z danego słowa oraz przestrzeganiu reguł społecznych (uznanych norm moralnych), nawet gdy inni tego nie widzą lub nie oczekują. Słowo uczciwość określa zarówno konkretne postępowanie w danych okolicznościach, jak i trwałą cechę charakteru„.

Zgoda. Jednak skoro to cecha charakteru, to uczciwości nie wysysa się z mlekiem matki, tylko trzeba się jej nauczyć. Powstaje przy tym niezłe pytanie per personalne: „czy ja jestem uczciwy”.

Zdarza mi się z różnych przyczyn nie dotrzymywać słowa, tak samo, jak i skłamać z jakiegoś powodu – czasem dla żartu, czasem ze strachu (choć to już dużo, dużo rzadziej, niż kiedyś). Podobno kłamstwem gardzimy, boimy się go, uważamy za zło, grzech, oszustwo. Tymczasem badania wykazują, że przeciętny człowiek mija się z prawdą przynajmniej dwa razy dziennie. Dr Marek Pawlikowski twierdzi, że kłamstwo ułatwia nam życie, pomaga przystosować się i ułożyć korzystne relacje z innymi, co też z kolei jest pierwszym i najważniejszym powodem uciekania się do niemówienia prawdy.

Podobno istnieje kłamstwo usprawiedliwione. Doprawdy?

Pewna kobieta swojej Mamie chorej na raka mówiła aż do końca życia: „wszystko będzie dobrze, powoli wracasz do zdrowia, jeszcze trochę”. I co? Guzik z pętelką. Kobieta odeszła niezależnie od wpajanej w nią za wszelką cenę woli walki. Czy to jest nieuczciwe? Nie wiem. Nawet nie wiem z czym mi się to kłóci, ale, że zgrzyta gdzieś w zębach, to fakt.

Bardzo się pilnuję, żeby jęzor nie wygadywał niestworzonych historii, zwykle kłamię za to na potęgę w inny sposób. Na przykład myślę co innego, a co innego wypowiada język. Na przykład:

Pani w sklepie pyta: „mogę być winna grosika?”. Odpowiadam, że tak, że no problem. A w mózgu rozlegają się trąby jerychońskie niemalże: „Nie! Nie możesz! Żeby cię zgięło jak spinacz! A żebyś w wodzie stała i pić chciała”. Głupie. Wiem.

Idąc dalej… Myślę, że nie mam lepkich łapek. Aaaaaaaaaaaaaa! Mam! Z portfela nieustannie wyciągam przecież kasę bez pytania!

Czyli… Jestem złodziejem. Wiem, wiem. W każdej formie jest to samo zło. Zastanawiałem się ostatnio nad tym, biorąc za pretekst sytuację w pracy.

Rzecz ma się tak: pracuję w salonie odzieżowym, gdzie wielu ludzi kradnie na potęgę (zastanawiam się nawet czasem, czy zamiast zębów nie mają pilnika do przegryzania klipsów zabezpieczających ubrania). Któregoś dnia, Kolega – sprzedawca mówi:

– A ja to nawet trochę rozumiem, dlaczego tak kradną.
– Taaak? – zainteresowałem się natychmiast.
– Uhmmm… Popatrz, taka bieda, ludzie kasy nie mają…

Zirytowałem się niemal natychmiast.

– Kurde, stary! Po pierwsze nic złodziejstwa nie usprawiedliwia, a po drugie, pierwsze słyszę, żeby z biedy ludzie kradli ubrania! Byłbym w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś ukradł chleb, masło, czy mleko ze sklepu spożywczego, ale sweter z markowego sklepu?!

Kolega przyznał mi rację.

Konkludując: trochę się zastanawiam nad kwestią uczciwości i wychodzi mi, że: jestem patologicznym kłamcą, pospolitym złodziejaszkiem – czyli znajduję się w społeczeństwie zupełnie przeciętnie. To dobrze :>