Nawet jeśli się nie spodziewasz

Już w szkole któregoś dnia niespodziewanie higienistka szarpnęła mnie za rękawy podnosząc je aż za łokcie.

– Co brałeś?! – zapiszczała.
– Nic – wybełkotałem, bo akurat brak formy był bardzo widoczny.
– Jak nic?! Jak nic?! Krysia! Po pogotowie dzwoń!
– Ale… – zaoponowałem próbując nadążyć wzrokiem za jej rumianą twarzą.
– Jakie ale?! Ty już nic lepiej nie mów! O! – zdziwiła się nagle – Krysiaaaaaaaaa! – wrzasnęła – Ty wiesz, że on żyły ma czyste?!

Uśmiechnąłem się pewnie jakoś głupkowato. Żebyś ty babo wiedziała… – pomyślałem.

To był trudny wówczas dla mnie czas. Pełen rozmazanych łzami plam, otulonych w jeden, nieprzestający lać się strumieniem potok taniego, ryjącego beret dokumentnie „jabcoka”. Pełen sadystycznej brutalności, krzyków i terroru zlewających się razem z sikaczami w jedną całość. Z maleńkimi uspokajającymi tabletkami na dnie żołądka w tle. Tylko po to, żeby myśli przestały boleć i rozsadzać głowę.

Pamiętam, że ranek zaczął się zderzeniem z wanną, a zwieńczony został spektakularnym upadkiem… ze schodów autobusu, twarzą wprost w najgłębszą kałużę. Jak na złość. Po drodze była szkoła, higienistka, a na koniec wielka ulga, że „jestem wielordzeniowym pecetem zaszytym w skórę adroida, który chipa ma w ręce” (podobno taką informację otrzymała ode mnie sympatyczna pani doktor w odpowiedzi na pytanie o imię i nazwisko).

Chyba brakowało mi wówczas jakiegokolwiek ciepła, bo z tamtych wydarzeń pamiętam przede wszystkim ciepło klimatyzacji i spokój, który powoli rozlewał się leniwie po całym ciele. I pamiętam jak na OIOM’ie świat z minuty na minutę przestawał być ważny. Nie, nie chciałem wówczas popełnić samobójstwa. Okazało się, że otrułem się zupełnie przypadkowo biorąc dosłownie o jedną tabletkę za dużo (mniej więcej od tamtej pory przypadki nie opuszczają mnie zupełnie).

Mimo upływu lat syndrom drżących rąk pozostał. Często nawet chce mi się trochę śmiać, bo wciąż – niby przypadkiem – czasem ludzie pytają, czy to nie jest objaw kokainizmu, czy jakiejś innej przypadłości. To nawet trochę jak znak rozpoznawczy: dzień dobry państwu, nazywam się Jaś Trzęsirączka…

Każde życie ma inny wymiar, każda sytuacja jest inna, choć zwykłe codzienne problemy zupełnie takie same. Tyle tylko, że czasem, dosłownie za ścianą komuś dzieje się krzywda. A sztuką jest umieć zauważać krzywdę innych. Niezależnie od sytuacji, na przekór wszystkim i wszystkiemu. Bo im więcej dasz innym swojej empatii i zaangażowania, tym więcej jej od innych dostaniesz… Nawet jeśli się nie spodziewasz…

PS. Jest cicho, na stoliku żółtym blaskiem pali się tylko nocna lampa. Zagubiona, zmarźnięta ćma myśli pewnie, że się ogrzeje… Głupiutkie stworzonko…

Paradoksalnie dzisiaj znowu łapię się na tym, że – bez względu jaki nie był – brakuje mi Taty. Nie mogę się powstrzymać od myślenia o Nim i od patrzenia w zachmurzone, choć mocno nocne już niebo…