Któregoś dnia, kilka lat temu przeraziłem się niewyobrażalnie. Gruchnęła bowiem wiadomość, że na terenie Polski może przebywać młody morderca, który w Kanadzie zadźgał swojego kochanka, a później rozczłonkował jego ciało, korpus włożył do walizki i wyrzucił na śmieci, a poszczególne części ciała wysłał do różnych polityków w kraju. Nie, żebym jakoś specjalnie nosił się z zamiarem spotkania go i poddania poćwiartowaniu, ale pamiętam, że wówczas uznałem, że to niebezpieczny psychopata. A że ja się boję psycho i socjopatów, bo są nieobliczalni i nikt (nawet pewnie oni sami też nie) nie wie, co im strzeli do głowy. Bo na przykład jedzie sobie Dariuszek eskaemką, a tu taki morderca podchodzi, mówi, że bileciki do kontroli i wbija Dariuszkowi szpikulec do lodu w oko. Straszna wizja! Uznałem wówczas, że i tak jestem już wystarczająco dziurawy (dziurawy mózg, dziurawa wątroba, dziury anatomiczne tu i ówdzie), żeby była mi do czegoś potrzebna kolejna dziura. Z tym większym więc zapałem śledziłem wszystkie istniejące doniesienia na temat mordercy, poznałem wówczas historię od samego początku.
Koleś był… dziwny. Fizycznie prezentował się dobrze, miał bardzo niski głos, nawet trochę niepasujący do jego niewinnego, dziecięcego nawet trochę oblicza. Nie sprawiał ani trochę wrażenia osoby, która mogłaby komukolwiek zrobić krzywdę. Rzucała się za to w oczy dziwna aura, widziałem to wiele razy, takie pozerstwo, pokazywanie „kim to ja nie jestem”, albo „podziwiajcie mnie”. Z mojego doświadczenia wynika, że osoby, które zachowują się w ten sposób, są puste i po wielokroć wykorzystują innych do realizacji swoich celów. Żeby się piąć do góry, choćby po trupach.
Luca Rocco Magnotta – bo tak się zwał – miał niewyobrażalne parcie na sławę. W sieci znalazłem tysiące jego fotografii, mnóstwo postów, dyskusji dotyczących jego osoby. Szybko wyszło, że chciał być modelem, nie wyszło, zaangażował się więc w porno-biznes. Cóż, należy szanować wolność cudzego sumienia i wyborów, mnie nic do tego, ale najgorsze przyszło nieco później. W porno-biznesie koleś też spektakularnej kariery nie zrobił, a że parcie na sławę nie ustawało, wymyślił, że… dalszą popularność będzie budował poprzez YouTube. Zaczął od filmików, w których morduje kocięta. Dwa zamknął w plastikowej torbie, z której odessał odkurzaczem powietrze. Jednego dał na pożarcie pytonowi, a jeszcze innego przywiązał do kija od miotły i utopił w wannie. I – niestety – ja te wszystkie filmy obejrzałem (YouTube je usunął, ale krążyły po dark necie). Serce mi się pokroiło na plasterki! Do dzisiaj nie znajduję odpowiedzi na pytanie, co trzeba mieć w głowie, żeby dla rozrywki mordować niewinne zwierzęta. Rozumiecie teraz moje przerażenie?
Szybko też odnalazłem filmik, w którym Luca morduje swojego kochanka. Nie byłem w stanie obejrzeć go w całości, poziom okrucieństwa wyrzucił mnie z butów i wystrzelił na orbitę. A kiedy zobaczyłem odciętą od korpusu głowę w wannie – zwymiotowałem. Biedny Jun Lin. Mógł żyć jeszcze przez wiele, wiele lat.
Uświadomiłem sobie, że nie można nikomu ufać, bo ktoś pozornie przyjazny może nawet pozbawić życia. Z tego też powodu staram się unikać spotkań ze znajomymi w miejscach innych niż publiczne. Wiem, jak to brzmi. Nie potrafię jednak i nie chcę niczego z tym odczuciem zrobić.
Informacje na temat mordercy zmieniały się co kilka godzin, zagraniczny internet huczał, w krajowej sieci również zaczęły pojawiać się pierwsze informacje. Szybko wyszło na jaw, że Luca opuścił Kanadę, że przebywa w Paryżu, że jako mistrz zmiany wyglądu może chcieć przez Polskę dostać się do Rosji. I nagle… to było jakoś rano, pojawiła się informacja: został zatrzymany w kafejce internetowej w Niemczech!
Naprawdę odetchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że mordercę skazano w Kanadzie na dożywocie. Tak właśnie zakończyło się wówczas moje „spotkanie” z przebojowym Lucą Rocco Magnottą. Od tamtego czasu tkwiłem sobie w stanie błogiego poczucia zakończenia tej strasznej historii. Aż do wczoraj.
Okazało się, że Netflix wypuścił mini serial dokumentalny o przestępcy. Warto było zobaczyć historię z innej perspektywy.