Powiedzmy, że po powrocie z półrocznego pobytu w Dortmundzie, wszystko ułożyło się pomyślnie. Znalazłem sobie zawodowe zajęcie bliskie zainteresowaniom i pasjom. Z doświadczenia wiem, ze to podstawa dobrego samopoczucia.
Szybko okazało się, że mój nowy Szef jest całkiem przyjemnym, kulturalnym człowiekiem, nie stoi nad głową, nie sapie, ani nie przelewa swoich frustracji na pracownika, To ekstremalnie ważne! Uznałem, że to znakomity prognostyk. Ale nawet jeśli zachowywałby się nieelegancko, to w końcu jest Szefem, płaci mi pensję, powinienem wiec zważyć, że ma tryliardy pierdyliardów rzeczy na głowie, że ma prawo do zapominania o różnych rzeczach, a ja jako pracownik powinienem wspierać Go najlepiej jak potrafię. Po wielokroć już to przerabiałem. Ale… Zawsze jest jakieś 'ale’, prawda?
Mam to szczęście, że pracuję w mikro Zespole, że relacje z Nim są dość klarowne, wykonujemy swoje obowiązki w atmosferze uśmiechu, fajnych relacji. Czasem nawet mam wrażenie, że na tle znakomicie zaangażowanej Koleżanki i Kolegi, moja działka odbywa się w kulawy, parszywy nieco sposób. Śmieję się tonem usprawiedliwienia, że może mam pod krzesłem jakiś ciek wodny, który zamyka mi oczy, usypia przy wykonywaniu banalnych nawet, nieskomplikowanych czynności. Źle się z tym czuję, bo nigdy tak nie miałem, jest to dla mnie nowe zupełnie doznanie, kompletnie nie do przyjęcia. Na szczęście moi drodzy, są wyrozumiali i jeszcze mnie w panele z tego powodu nie wdeptali. Za co zresztą jestem Im bardzo wdzięczny.
Pracownicza zasada mówi, że im dłużej pracujesz, tym bardziej czujesz się rozczarowany. Trochę się zaczynam nad tym zastanawiać, choć – zaprawdę – jeśli nawet odczuwam lekkie rozczarowanie (bo Szef mówi np., że wszystko umiem, więc nie wyśle mnie na szkolenie, ale… jak znajdę szkolenie, które będzie potrzebne mnie, a w ślad za mną – firmie, to OK. Zgodził się wysłać mnie na szkolenie z programowania js i jquery, ale… wszystkie są codzienne, albo internetowe, więc nie ma szans, żebym je zrobił w najbliższej przyszłości), wciąż nieporównywalnie dalekie jest to uczucie w porównaniu do ściemy, jaką zaliczyłem u poprzedniego pracodawcy. Na rozmowie rekrutacyjnej padały wielkie, obiecujące słowa, a finalnie okazało się, że 99% z nich nie było prawdziwych. Już na starcie (kiedy podobno zaginął radca prawny przygotowujący umowy – o?!) powinno mi się zaświecić światło ostrzegawcze, ale wiedziony wizją korzyści materialnych wzruszyłem na wszystkie światła razem wzięte ramionami. A to z kolei – w konsekwencjach – skończyło się dyscyplinarką, której sam jednoznacznie zażądałem.
Skończmy ten kabaret – pisałem w mailu do dyrektora. – Daj mi art. 52 KP (porzucenie pracy), zamknijmy temat i nie wracajmy już więcej do niego! Nie poświęcę ani minuty więcej na układ, w którym NIC, co uzgadniałem – nie jest dotrzymane, czy zrealizowane. Nie zamierzam się w życiu opierać się na „pomyślimy”, czy „jakoś to będzie”. Za stary jestem na to, interesuje mnie konkret.
Tak tez się stało. Utwierdziłem się przy tym w przekonaniu, że dla firmy nie byłem dobrym nabytkiem, że i beze mnie znakomicie sobie poradz, choć może za sprawą braku decyzyjności, po raz kolejny nie będzie w stanie zbudować dedykowanego działu e-commerce. A jeśli nawet, to nie wróżę mu długiej przyszłości.
Tak jak wtedy, dzisiaj również uważam, że dokonałem słusznego wyboru. Bo przecież praca zawodowa to nie wyrok sądowy i konieczność przymusowego świadczenia usług na czyjąś rzecz. Do pracy idzie się nie za karę, nie po to, żeby ktoś urządzał nad głową karczemne awantury, Mylę się? Tak, teraz natychmiast rozlegną się głosy, że tak nie można, że powinno się szanować i cenić to, co się ma. Racja. Jednak nie za wszelką cenę i z pewnością nie za cenę utraty własnego kręgosłupa. Bo przecież kłania się jeszcze rozwój, poczucie samorealizacji, które w pracy zawodowej są niezwykle ważne. Aktualnie mogę się czuć zadowolony, choć domeną pracownika jest szukanie epitetów, jakie można powiedzieć o swoim Pracodawcy, no nie? 😉
Zbliża się czas rozmów o dalszej przyszłości. Mierzę się ze wszystkimi „za” i „przeciw”. Przypominam sobie wszystkie spontaniczne gesty Szefa, których nie musiał zupełnie okazywać, a jednak się zdarzyły. Mimo wszystko nie wiem, jaki będzie dalszy ciąg tej historii (i to mnie wkurza). Do danej firmy często przychodzi się ze względu na szanse rozwoju, lepsze zarobki, dobrą markę, Zaczyna się wykonywanie zobowiązań – starasz się, rzetelnie pracujesz, szef chwali, ale efekty Twojej pracy nie znajdują odzwierciedlenia w zarobkach. I zaczynasz myśleć, że może po raz kolejny niezbyt dobrze wybrałeś swoje miejsce? I pytasz siebie przy okazji: kurwa, ale który to juz raz? Bardzo jestem ciekaw, czy i tym razem tak będzie.
Ufam jednak, że nie zdarzy się nic takiego, co znowu wywali mnie na orbitę. Pełen jestem dobrych przeczuć i intencji, ale mimowolnie jakiś cień się na nich kładzie…