O płaczu i (nie)dorosłej dorosłości

Minęło pięć długich lat. Życiowa tułaczka nauczyła mnie boleśnie, że strach co najwyżej ma wielkie oczy, i że niezałatwione sprawy zawsze się mszczą. Po pięciu latach poczułem święty spokój w środku. Tak, jakby żadne z traumatycznych przeżyć nie miały miejsca. A przecież miały… Wszystko zdarzyło się nieuchronnie, niespodziewanie, ale może po to, żeby dzięki klęsce nauczyć się dorosłości?

Ktoś ostatnio pisał na fejsie o płakaniu: że niby niemęskie, że głupie i dziecinne. Odparłem, że przepłakałem pół życia, że oczy mi w końcu wyschły, i że teraz co najwyżej się wzruszam.

Mam film życia: „Haibane Renmei” – przedziwną historię o życiu szaropiórych, o Przyjaźni i utracie. Mimo upływu lat płaczę od odcinka 6 do 11. Znajomi i Przyjaciele się śmieją, a mnie to wzrusza. Płaczę, bo nawet cudza strata mnie boli. Dobrze się jest wypłakać, żeby wrócić do normalności.

A historia się wciąż pisze…