Wiem oczywiście, że czasami jestem monotematyczny. Teraz też będę, ale nie dlatego, że pisanie o fryzjerach oznacza jakąś niespełnioną pasję, tylko dlatego, że są oni, jak salony, w których pracują, niezwykle anegdotyczni, Co więcej, nic nie poradzę, że człowiek odwiedza fryzjera raz na jakiś czas, bo któżby chciał wyglądać jak stary puchacz, albo znudzona sowa?
Zostałem zaproszony na uroczystość rodzinną. Kalendarz zadań mam raczej napięty, więc kiedy odkryłem, że uroczystość ma miejsce dzisiaj, z krtani wydobyło mi się zduszone „o nieee!”. Pomyślałem od razu, że nie mam się w co ubrać, że wyglądam jak nieszczęście chodzące, że może by najlepiej było udać, że ciężko zachorowałem, iść do lekarza po L4, czy coś. Po chwili stwierdziłem jednak, że miało być „no more drama„, nie wypada odmówić udziału, bo kaliber uroczystości absolutnie zjawiskowy – 50. rocznica związku małżeńskiego. Postanowiłem więc działać – znaleźć coś do ubrania i fryzjera, który ogarnie szopę, jaka utworzyła się przez tygodnie na łbie.
O ile z pierwszym nie było aż tak wielkiego problemu, tak z drugim problem się stworzył i to całkiem spory. Po pierwsze była sobota – czas w którym wszystkie mieszkanki Gdyni jak plankton wypełzają na miasto i zaczynają okupować salony urody. Po drugie – obchodziłem ze trzydzieści różnych salonów, wszędzie miejsca pozajmowane. Na dworze deszcz, więc atmosfera jakoś specjalnie nie sprzyjała poszukiwaniom. I kiedy zrezygnowany już, z myślą, że będę musiał mocno nażelować swoją końską głowę, kierowałem się w stronę przystanku, obok mnie wyrósł salon fryzjerski. Z zewnątrz zupełnie nie zachęcający, wyglądał na opuszczony, wyblakłe zdjęcia w witrynie zdawały się mówić: „omijaj to miejsce szerokim łukiem, nic dobrego cię tutaj nie czeka„. Przyznaję, że się zawahałem, ale – że drzwi były otwarte i miały wywieszkę tej samej treści – postanowiłem więc wejść do środka.
Powitał mnie rozgardiasz, miałem wrażenie, że salon jest przed lub po remoncie, widoczny był lekki rozgardiasz i pozostałości po świetności miejsca. Ze dwadzieścia stanowisk fryzjerskich pokrywał lekki kurz, w obiekcie panowała dość przydymiona atmosfera, z której wyłoniła się Ona: ekscentryczna nieco legenda gdyńskiego fryzjerstwa, kobieta o niespotkanej przeze mnie wcześniej empatii.
– Dzień dobry, można płacić kartą? – zapytałem.
– Nie można. – odparła patrząc na mnie z serdecznym uśmiechem.
Potrzebowałem obciąć włosy, zdecydowałem więc, że nawet mimo tych warunków higienicznych zrobię to w tym miejscu.
– To ja pójdę do bankomatu najpierw wypłacić pieniążek i wrócę do pani. – stwierdziłem.
– Szkoda czasu, siada pan na fotel! – zaorderowała wskazując miejsce, – Jak pana ostrzygę to pieniądze pan przecież doniesie.
Zdziwiłem się.
– A po czym pani wnosi? – zapytałem śmiejąc się.
– Bo z pana jest poczciwy człowiek.
– A to widać?
– Widzę. Dobra kindersztuba, znakomita prezencja, więc i cechy dobre.
Przyznam, że pokraśniałem z powodu takich słów. Nie zdarza się raczej, zeby ktoś mi rzucał w twarz, że jestem poczciwy. Jeśli coś mówią na twarz, to raczej „ale z ciebie chuj”, albo „zawiodłem się na tobie”. O poczciwości jeszcze niczego nie słyszałem. Zauroczony postacią siadłem na fotel. Pani nakryła mnie jakąś watoliną, później położyła mi na ramiona coś, co wyglądało na gumowy dywanik łazienkowy, złapała maszynkę w dłoń i zaczęła jechać.
Pominę streszczenie strzyżenia, bo ono wszędzie wygląda raczej tak samo, choć warunki inne. Najlepsze jednak, że dowiedziałem się, że pani ma na imię Elżbieta, że jest magistrem teologii, że Jej mąż zajmuje się ikonografią, a dla niej samej fryzjerstwo jest pasją i najukochańszym zajęciem. Przyznaję bez bicia: pomyślałem, że być może po tym zabiegu będę musiał się ogolić na łyso w domu, ale skoro już posadziłem pupę, to nie powinienem jej z siedzenia ruszać.
Ku mojemu zaskoczeniu, fryzjerstwo Pani Elżbiety, to taka stara szkoła – obok pracy z maszynką, również znakomite cieniowanie nożyczkami dobrane do kształtu twarzy.
– Ma pan absolutnie cudowne włosy! – entuzjazmowała się pani.
– Gdzieżby tam! – próbowałem protestować.
– Przede wszystkim czyste! Do tego wyjątkowo miękkie i jedwabiste. No i jest pan bardzo przystojny! – stwierdziła tonem znawcy.
To było arcy miłe! Oczywiście mam lustro w domu, wiem jak wyglądam, usłyszeć więc takie słowa… To było spore połechtanie mojego ego. Naprawdę! Mimo wszystko jednak wciąż miałem wątpliwości, jaki będzie ostateczny wynik tych zabiegów. Wątpliwościami podzieliłem się, ze strzyżącą.
– Proszę pana…. – uśmiechnęła się. – Do mnie na strzyżenia przychodzi wielu trójmiejskich księży, ale też pan prezydent.
– Prezydent? – szerzej otworzyłem oczy ze zdumienia,
– Tak, prezydent Gdyni.
Pomyślałem, że jeśli pani strzyże prezydenta Szczurka to z pewnością mogę Jej zaufać. I okazało się, ze to był dobry prognostyk. Głowa zmalała, znowu przestałem być stary puchaczem i stałem się Dariuszem.
To jednak nie wszystko, bo post factum okazało się, że
Życie pani Elżbiety jest piękne i szlachetne, a w jej duszy gra radość życia i drzemie samo dobro. Pani Elżbieta uważa, że każda twarz to obraz, a więc swoiste dzieło sztuki. Włosy stanowią ramę, oprawę, która dodaje nam splendoru, blasku. To tak zwana prawda oczywista: jeśli chcesz coś szybko zmienić w swoim życiu – zmień fryzurę! Fryzjerka wie na ten temat wszystko, bo całe życie poświęciła nauce, szkoleniom i warsztatom specjalistycznym. Zgłębiała tajniki swego zawodu w kraju i na świecie (w dosłownym tego słowa znaczeniu!). Zresztą nigdy nie przestała się doskonalić. Podpatrywała mistrzów, ale miała i wciąż ma odwagę realizować własne pomysły.
Dla klientów Salonu Fryzjerskiego „Elżbieta” znaczący jest moment, w którym zapada decyzja o wyborze fryzury. Pani Elżbieta to tytan pracy, kobieta obowiązkowa i zdecydowana, angażująca się emocjonalnie w każde działanie. Aby wyjaśnić niezdecydowanym, co należy zmienić, poprawić lub udoskonalić w ich wyglądzie, używa obrazowego, soczystego języka. My radzimy zawierzyć jej instynktowi, wiedzy i umiejętnościom, ponieważ ma ten dar, który czyni z niej artystę dużego formatu. Sama skromnie podkreśla, że kocha naturę i prostotę, i ciągle ma apetyt na nowe wyzwania. Życie nie musi obfitować w wielkie wydarzenia. Codzienny obowiązek, prosty i niepozorny, wystarczy, aby je upiększyć i uszlachetnić.
Przekonany jestem, że praca Pani Elżbiety to wartość. Bezcenna. Cieszę się, że do Niej trafiłem.
Rachunek oczywiście uiściłem.