W 2003 roku odkryłem skórę. Zaczęło się zupełnie niewinnie – od pary skórzanych spodni kupionych na Allegro. Okazało się wtedy, że skóra to fantastyczny materiał, w którym dobrze się chodzi, a – ponieważ zwykle dobrze się w niej wygląda – samopoczucie jest znakomite. Z czasem w szafie pojawiły się inne elementy skórzanej garderoby, włącznie z wysokimi buciorami, w których zakochałem się na amen i nie wyobrażam sobie ich nie posiadać.
Mijały miesiące i lata, z czasem okazało się, że skóra w modelach niekomercyjnych, w krojach wojskowych ma swoją bogatą historię z konotacjami głęboko zakorzenionymi w czasach II Wojny Światowej, gdzie (mimo oczywistego nieszczęścia, jakie zgotował wtedy ludziom Hitler), w oczy rzucał się nad wyraz dobry wizerunek Niemców. Nic w tym dziwnego, bo za szycie mundurów dla SS, SA oraz Hitlerjugend odpowiadał sam Hugo Ferdinand Boss. Co więcej – współpraca słynnej firmy odzieżowej z nazistami trwała aż czternaście lat!
W wydaniach militarnych skóra od dawna odzwierciedla nieco kroje elementów niemieckiego umundurowania – choćby koszule po wielokroć zawierają stylizowane na wojsko pagony, a jeśli dodać do tego outfitu krawat, czy rękawiczki – zauważalnie zmienia się nie dość, że samopoczucie, to i powierzchowność człowieka. Spływa na niego jakaś niesprecyzowana bliżej forma dostojności, prawości i honoru może nawet.
To dziwne, ale niewytłumaczalność bierze się może stąd, że dekady temu, ruch skórzany zaczęty za oceanem w barach dla motocyklistów, również w skórzanych-gej barach, wiązał się z pojęciem braterstwa, absolutnej lojalności ludzi, pełen był honorowych zachowań, wspólnych działań na rzecz skórzanej społeczności. Powiedzieć można, że ludzie traktowali się wówczas z bezwarunkowym szacunkiem, tworzyli kluby wspólnych zainteresowań, cieszyli się i byli dumni z bycia „gearowcami”. W tamtych czasach społeczność LGBT toczyły HIV i AIDS, wzajemne porozumienie i wsparcie, działania edukacyjne i pro-zdrowotne były więc na wagę złota.
Cieszyłem się tą historią, skóra dawała mi przez lata dużo frajdy. Bywało, że słyszałem, że znakomicie wyglądam, że „zazdro” i takie tam (miłe, ale nieco bez znaczenia). Entuzjazm jednak nieco mi opadł, kiedy temat skóry znacznie się skomercjalizował. Rozwinął się internet, skórzane ciuchy zaczęły być dostępne bez problemu dla każdego, zaczęła zanikać również skórzana historia. Słynne bary i kluby dla skórzaków wyparł internet i grupy społecznościowe.
Zauważalnie zmieniła się też mentalność. Mogłem obserwować to zjawisko od środka, kiedy zdarzyło mi się kiedyś pracować w e-commerce jednej z największych firm – hurtowni erotycznych. Szybko okazało się wówczas (co było nieco takim zderzeniem z rzeczywistością), że skóra równa się hajs, a wystąpienia o braterstwie, lojalności, honorze i dumie można w tym kontekście włożyć między bajki. Dobrze przynajmniej, że z pracowymi Przyjaciółmi znaleźliśmy wspólny język, szanowaliśmy się i wspieraliśmy wzajemnie swoją pracę i życiowe wybory. Ku mojej radości tak jest do dzisiaj.
Ubodło mnie to, bo jestem raczej wierny swoim przekonaniom i wyborom. Wielokrotnie oburzałem się na jawnie okazywaną pogardę wobec innych ludzi, również w gearach, bywało, że na znak protestu przeciw takim zachowaniom trzaskałem drzwiami pokazując dyrygentom polskiej społeczności środkowy palec, nie wywołując przy tym u innych większych emocji (co li tylko utwierdza mnie w przekonaniu o słuszności decyzji). Wierzyłem jednak nieustannie, że skoro zbratałem się ze skórą, to z jakiegoś powodu, a skoro sama jej geneza też nieco mnie ukształtowała, należy się jej za to szacunek (choćby traktowanie z szacunkiem oficerskiej czapki).
Po drodze wysadziłem w powietrze polskie stowarzyszenie dla skórzaków, którego byłem członkiem. Stało się tak, że z ulicy weszli do środka organizacji nikomu nie znani ludzie, ogłosili się zarządem i zaczęli zabawę. Nie było w tych działaniach niczego, co nosiłoby znamiona wsparcia społeczności, czy działania na jej rzecz. W zasadzie był to jeden, wielki, nie kończący się pokaz żenady i lansu (a przecież nie o to w byciu skórzanym gościem chodzi!). Takim działaniom (jako zupełnie niezgodnym ze statutem organizacji) powiedziałem „stop” i jako jedyny z dość licznej wówczas grupy zawiadomiłem organ nadzorujący pracę stowarzyszenia. To z kolei finalnie zakończyło się likwidacją organizacji. Bo trzeba mieć jaja i kręgosłup, panowie. Zwłaszcza, kiedy pracuje się dla społeczności.
Kiedy zacząłem sądzić, ze w zasadzie jest już po temacie, że grupy skórzane składają się wyłącznie z ludzi, którzy mają braterstwo i genezę tematu w głębokim poszanowaniu, bo liczy się tylko, żeby dobrze wyglądać (a zaraz po tym podziw innych – co też w moim odczuciu jest straszliwym idiotyzmem, bo przecież nie żyjemy dla cudzej akceptacji), zostałem zaproszony przez Kolegę Osni’ego do grupy GEAR365, prowadzonej przez Cal’a Rider’a. Wręcz natychmiast okazało się, że grupę tworzą najróżniejsi ludzie – kobiety i mężczyźni, młodsi i starsi, jednocześnie darząc siebie absolutnym, odczuwalnym szacunkiem. Nie zauważyłem tam ani fochów, ani dramatów, w zasadzie również nikogo, kto obrażałby innych. Zupełne przeciwieństwo polskiej społeczności.
Cal Rider, trochę jak skórzany ojciec przyglądał się działaniu swojej grupy z boku, włączał w pojawiające się dyskusje, opowiadał o sobie, życiu ze swoim Partnerem – Scott’em, o skórze. Po wielokroć powtarzał:
Każdy dostanie od grupy to, co najpierw do niej włoży. Grupa nie zmieni czyjegoś życia, bo to przecież nie od niej zależy jakim ktoś jest człowiekiem
Niby nic specjalnie odkrywczego, szczera prawda, zauważalna odwrotność polskiego cwaniactwa, pieniactwa i rozbuchanego ego. A przecież chodzi o to, żeby smakować życie tak, żeby niczego nie żałować, ale też bezwzględnie pamiętając, że nie wolno krzywdzić innych? Żyć tak, żeby po odejściu została piękna, bogata historia, a nie ruina i absmak?
Cal to absolutna klasa, znakomita prezencja, inteligencja i wiedza na wysokim poziomie, ale też stuprocentowe wsparcie oraz bezwarunkowa dbałość o równość i wolność innych. Zmarł 6 listopada. Wieść o Jego odejściu mnie zszokowała, w zasadzie poczułem się tak, jakby ktoś mnie wysadził z butów w powietrze.
Choć z pewnością wielu będzie próbowało, nie da się Go zastąpić. Będzie mi Go bardzo brakowało.
Do zobaczenia po tamtej stronie, Cal.