Osiedlowa pani sprzątająca nie próżnuje. Wstaje o świcie, grabi, zmiata. Spocona, umęczona, ale dumna, że kiedy przyjdzie zima, pod białym puchem nie znajdzie się ani jeden niepotrzebny, zagubiony listek. Jakby nie patrzeć, jest skuteczniejsza niż odkurzacz. I naprawdę się sprawdza…
Wracając wczoraj do domu byłem świadkiem dziwnej, dramatycznej sytuacji. On i Ona leżeli na chodniku. On obejmował ją mocno, Ona zupełnie nie reagowała. Policjant ciągnął go za nogę, a policjantka Ją za rękę. On krzyczał „zostawcie mnie, zostawcie ją! To jest moja kobieta!”, a stróże prawa jak w niemym kinie zdawali się nadal robić wszystko, żeby poodrywać leżącym części ciała. On krzyczał: „to jest moja kobieta, ona jest w ciąży! To jest moja kobieta!”, a Ona nadal się nie ruszała.
Stałem i patrzyłem. Ponury widok. Dla nich zapewne tragedia, dla mnie pseudo atrakcja. Wolę nie zastanawiać się, jak skończyła się ta historia… Może straciła dziecko? A może życie?
I znowu dzisiaj o melancholijnej jesieni. Będzie, bo nieustannie mnie zadziwia, jak bardzo wszystko się zmienia. Tak zaskakująco, że wychodząc z ukochanym psem na spacer oglądam każdy liść z osobna zastanawiając się, co z nim się stanie… Znowu dzisiaj o niepokoju…
Już kiedyś pisałem, że z drzewami jest tak jak z ludźmi. Rodzą się wiosną, umierają jesienią. I tak co roku. Zadziwia mnie, ile mogły by te drzewa opowiedzieć historii, gdyby ktoś pozwolił im mówić… Ileż to razy były świadkami radości, smutków, rodzinnych tragedii?
Jutro pierwszy dzień listopada. Jutro ważny dla mnie czas. Czas, w którym opowiem Ojcu swoją historię stawiając lampion na Jego nagrobku. Czas, w którym uśmiechnę się w zadumie zdmuchując liść z pomnika mojej Babci. To będzie bardzo trudny, przepłakany czas. Czuję to od tygodnia. Choćby dlatego na dwa dni robię sobie wolne od wszelkich obowiązków…